Kolor jego jest zielony, z czerwonymi bokami, wszystko wymalowane zgrabnie olejną farbą. Stoi w kwieciu z pałąkami w górze, na pałąkach ma tabliczkę, a na tabliczce wypisaną krótką historię: podarowany klubowi w 1872 roku, walcował trawę dzięki sile małego białego konika w stosownych butach (zdjęcie potwierdza) oraz wprawnej dłoni pierwszego wimbledońskiego ogrodnika pana Thomasa Colemana. Walec służył wiernie klubowi ponad 60 lat, gdy koń nie mógł, niekiedy ciągnęli go także ludzie, aż po stosownym czasie dociągnęli na pozycje muzealne.
Ten wstęp był potrzebny, by napisać, że dumna historia tenisowego Wimbledonu, jego sukcesu finansowego i prestiżu zaczęła się właśnie od walca do trawy. Powstały w 1868 roku All England Croquet Club zorganizował pierwsze mistrzostwa w tenisie w 1877 roku tylko dlatego, że kilku niesubordynowanych członków psuło butami i rakietami trawniki krykietowe. Trzeba było zebrać pieniądze na nowy walec, by naprawiał szkody zrobione przez tenisistów. By oddać nastrój chwili, przytoczmy słowa pierwszego mistrza Wimbledonu pana Spencera Gore, który po zwycięstwie oświadczył, że woli krykiet. – Tenis na trawie jest jednak odrobinę nudny. Nigdy się tu nie przyjmie – rzekł.
Mylił się, rzecz jasna, ale to nie przeszkodziło zrealizować celu finansowego turnieju – od 200 widzów zebrano po szylingu. Zwycięzca wziął 12 gwinei (plus srebrny puchar wart 25 gwinei), pokonany finalista dostał 7 gwinei, a za trzecie miejsce wręczono 3. Pierwszy zapisany w księgach oficjalny zysk turnieju to 116 funtów szterlingów w 1879 roku. Raz jeden, w 1895 roku zanotowano w bilansie stratę (33 funty), ale potem Wimbledon to jest już tylko długa historia przekuwania brytyjskiego umiłowania sportu na monety i banknoty z wizerunkiem królów i królowych. Granicę 100 tysięcy funtów zysku (przed opodatkowaniem) turniej osiągnął w 1975 roku, a potem, dzięki niemieckiej telewizji skok był jeszcze bardziej wyraźny: 1 mln funtów w 1981 roku, ponad 10 mln funtów dziesięć lat później, ponad 20 mln w 1994 roku, ponad 30 mln w 1997 roku.
Miłośnikom intensywnych wzrostów ta krzywa na pewno się spodoba (mimo dewaluacji funta), tym bardziej że nawet kryzysy światowe nie zmieniły tego, że ostatni wynik, w 2012 roku, wynosi 37 753 390 funtów szterlingów nadwyżki, oczywiście jak zawsze do całkowitego zmarnowania przez działaczy Brytyjskiej Federacji Tenisowej.
Z historii Wimbledonu można zatem wyciągnąć kilka krzepiących wniosków: po pierwsze wielki sukces finansowy nie zawsze wynika z ambitnych założeń, po drugie nikt nie wie, jak i kiedy nastąpi, po trzecie – cierpliwość jest zawsze potrzebna, i po czwarte – nawet jak na początku jest zwykły walec, to potoczy się tylko tam, gdzie go ludzie pociągną.