Pierwszy tydzień lipca na warszawskim parkiecie upłynął pod znakiem przeciągania rynkowej liny między siłami popytu i podaży. Indeksy nie mogą obrać zdecydowanego kierunku ruchu i na przemian notują wzrostowe i spadkowe sesje. Źródła tego marazmu są dwa. Po pierwsze rynek ma problem z podniesieniem się po czerwcowym załamaniu, a po drugie, mamy początek letniego sezonu, który zazwyczaj wiąże się z niższą aktywnością inwestorów i mniejszą liczbą okazji do solidnego zarobku. Z punktu widzenia analizy technicznej w najgorszej sytuacji są teraz blue chipy. Wskaźnik WIG20 zanotował pod koniec czerwca dołek na poziomie 2150 pkt, czyli patrząc z długoterminowej perspektywy – kontynuuje spadkową sekwencję coraz niżej położonych minimów zapoczątkowaną w styczniu. W minionym tygodniu wskaźnik próbował dwukrotnie przebić się przez opór 2300 pkt, ale w piątek stracił aż 1,5 proc. i zakończył notowania na poziomie 2253 pkt. Układ kresek wciąż wskazuje więc na przewagę niedźwiedzi. Indeks szerokiego rynku nie powrócił wprawdzie do sekwencji coraz niższych dołków, ale z odrabianiem czerwcowych strat idzie mu jak Syzyfowi z kamieniem. W minionym tygodniu WIG zbliżył się do 46 000 pkt, ale ostatecznie zakończył piątkową sesję na poziomie 45 110 pkt, pozostając w strefie krótkoterminowej konsolidacji 45 000 – 46 000 pkt. Więcej optymizmu widać na wykresach wskaźników grupujących średnie i małe spółki. Trzeba jednak przyznać, że czerwcowa wyprzedaż miała tu mniej gwałtowny charakter i spadki kursów indeksów są naturalnymi korektami wcześniejszych wzrostów. Indeks mWIG40 zaliczył wprawdzie silniejsze tąpnięcie, ale powoli wspina się w kierunku szczytu hossy 2974 pkt. Piątkową sesję wskaźnik zakończył wynikiem 2823 pkt. Najmniej poturbowany sWIG80 od dwóch tygodni oscyluje tuż pod poziomem 11 800 pkt. Jeśli uda się go sforsować w najbliższym czasie, będzie to potencjalny sygnał kupna z docelowym poziomem wzrostu do 12 050 pkt.