Kto jednak nie wie, temu na skróty spieszę z objaśnieniem. Możny sponsor, którego nazwę łatwo zgadnąć, wymyślił parę lat temu, że warto pod wiadomym szyldem zorganizować rozgrywki zawodowców tak, by w innych sportach ludziom opadły szczęki, a sława sponsora przekroczyła wszystkie oceany (co w zasadzie się udało).
Wytypowano zatem grupę prestiżowych turniejów, w których najlepsi zawodnicy świata zbierają punkty rankingowe, by zakwalifikować się do kolejnych czterech turniejów. Te cztery, zwane dogrywkami, są specjalne – zdobywa się w nich znacznie więcej punktów rankingowych niż w „zwykłych" i żeby podbić emocje, w każdej następnej dogrywce do gry dopuszcza się mniej uczestników. Najpierw jest ich 125, potem 100, następnie 70, a w wielkim jesiennym finale, czyli Tour Championship, walczy tylko najlepsza trzydziestka.
Po finale podlicza się, kto ma w rankingu najwięcej punktów i daje zwycięzcy 10 mln dolarów nagrody (żeby nadmiernie nie komplikować powiem tylko, że w formie umożliwiającej zdecydowane oszczędności podatkowe), następnemu 3 mln, kolejnemu 2 mln i tak aż do 150. miejsca, które wyceniono na skromne 32 tys. USD. Cała pula, zwana miło bonusem, wynosi 35 mln i, przyznajmy, też robi wrażenie. Całość działa już siódmy rok i, zapewniam, sponsor nie bankrutuje.
Gwoli przeniesienia tej teorii na tegoroczną praktykę dodajmy, że liderem rankingu FedEx Cup 2013 jest na razie Tiger Woods, a Jason Dufner z Alabamy, niedawny zwycięzca PGA Championship, ostatniego tegorocznego turnieju Wielkiego Szlema, zajmuje 14. miejsce. Przy okazji nie mogę się oprzeć i dodam, że Dufner jeździ teraz ze swym pierwszym wielkoszlemowym pucharem po USA i spotyka się z mediami. Niedawno był też z nim na dachu Empire State Building, ale to bardziej z racji sentymentalnych, bo tam dwa lata temu oświadczył się pani Amandzie, a ta miała widać dużo rozsądku (albo intuicji) i została wkrótce panią Dufner.
Napisałem to co powyżej nie po to, by znów epatować czytelników grubymi milionami zarabianymi przez jakichś obcokrajowców na szczytach światowego golfa. Napisałem, bo są w Polsce młodzi ludzie płci obojga, którym droga po godne życie z golfa już nie wydaje się wcale taka kosmicznie odległa. Choć między mistrzostwami PGA Tour a mistrzostwami PGA Polska na razie jest odległość mniej więcej taką, jak między 35 mln USD bonusu a 50 tys. zł w puli ostatniego tegorocznego turnieju polskich zawodowców, to jednak napiszmy – nasi też mają swój cykl, swój finał (1–4 września w Sobieniach Królewskich, jakby kto chciał zobaczyć) i zwycięzca dostanie swój puchar. Wjazd z nim na najwyższy taras stołecznego Pałacu Kultury i Nauki, ewentualnie do tego jakieś oświadczyny też przecież mogą wchodzić w grę.