W 2011 r., po katastrofie nuklearnej w japońskiej Fukushimie, kanclerz Angela Merkel ogłosiła, że Niemcy definitywnie porzucą energię nuklearną. Wkrótce potem zamknięto w RFN osiem reaktorów, pozostałe mają przestać działać do 2022 r. Źródło zapewniające Niemcom jedną piątą produkcji prądu ma przestać istnieć. Ambitne plany kanclerz Merkel przewidują, że lukę tę zapełni energetyka odnawialna. Jej projekt znany jako „Energiewende" (można przetłumaczyć to jako „energetyczna zmiana") mówi, że w 2035 r. połowa niemieckiej produkcji prądu będzie pochodziła z farm wiatrowych, paneli słonecznych, biomasy oraz innych źródeł odnawialnych, w 2050 r. już 80 proc. Rozwój energetyki odnawialnej ma być impulsem dla rozkwitu niemieckiej gospodarki – energia ma być tania i ekologiczna, a Niemcy mają się stać światowymi liderami, jeśli chodzi o produkcję sprzętu potrzebnego do jej wytwarzania. Plany jak zwykle wyglądają pięknie, ale jak dotąd wykonanie energetycznej reformy przyniosło Niemcom jedynie chaos. Wygląda na to, że próba przerobienia RFN w zielone, energetyczne mocarstwo zmierza ku klęsce równie spektakularnej, jak bitwa pod Falaise.
Rachunek za złudzenia
„Energetyczna zmiana" w Niemczech opiera się głównie na dalszym zapewnianiu dotacji producentom zielonej energii, a szczególnie właścicielom paneli słonecznych. W tym roku niemieccy konsumenci zapłacą z tego tytułu łącznie jakieś 20 mld euro za energię wartą na rynku... 3 mld euro. Dopłacą w formie wyższych rachunków za prąd, bo dotacje są finansowane z włączonej do nich specjalnej opłaty. Wynosi ona obecnie 5,3 eurocenta za 1 Kw/h, ale w przyszłym roku ma wzrosnąć o 20 proc. Opłata ta jest rozłożona nierówno. 2,3 tys. spółek (głównie tych, które miały dostatecznie dużą siłę lobbystyczną) udało się z niej uzyskać zwolnienie, gospodarstwa domowe nie dostają takich przywilejów. Niemieckie rodziny płacą za elektryczność najwięcej w Europie, a 300 tys. gospodarstw domowych może mieć odłączony w tym roku prąd z powodu niezapłaconych rachunków. Z rządowych subsydiów na produkcję zielonej energii korzystają w dużej mierze właściciele domów instalujący panele słoneczne na dachach – doszło więc do sytuacji, w której biedni dotują bogatych. „Szaleństwo" – tak rządową politykę energetyczną określa zazwyczaj powściągliwy dziennik „Handelsblatt". „Energia elektryczna stała się u nas luksusem" – żali się „Der Spiegel". Były minister ochrony środowiska Juergen Tritten żartował, że opłata przeznaczona na wspieranie zielonej energetyki będzie kosztowała konsumentów mniej niż gałka lodów. Peter Altmaier, obecny szef tego resortu, przyznaje, że opłata ta jest tak wielka, że konsumenci mogą za nią „zjeść wszystko z menu lodziarni". Altmaier postanowił więc pomóc im książeczką swojego autorstwa, w której radzi Niemcom m.in., by oszczędzali mniej się myjąc i zmniejszając kontrast w telewizorach.
Narzekają na politykę energetyczną również wielcy i silni. Niemiecki przemysł płaci za energię elektryczną dwa razy drożej niż amerykański, a za gaz średnio cztery razy drożej (to m.in. skutek tego, że Niemcy przegapiły łupkową rewolucję i za bardzo polegają na drogich rosyjskich dostawach). „Rosnące ceny energii wkrótce przyprą nas do muru. Sytuacja stała się niebezpieczna, a dalszy wzrost cen spowoduje załamanie wielu małych i średnich firm" – mówi komunikat Federacji Przemysłu Chemicznego (VCI). Część z niemieckich koncernów, np. BASF, decyduje się na budowanie nowych zakładów w USA, gdzie koszty energii są niższe.
Rząd Merkel bardzo liczył na to, że „Energiewende" mocno wspomoże krajowych producentów paneli słonecznych i zapewni im światową dominację. Niemcy zostały jednak na tym polu zmiażdżone przez Chiny. Chińscy producenci zalali niemiecki i światowy rynek swoimi tanimi panelami. Obecnie osiem na dziesięć największych na świecie producentów tych urządzeń to firmy z ChRL. Wiele niemieckich spółek z tej branży (m.in. tak znani jak Qcells, Conergy, Solon czy Solarworld) zbankrutowało lub musiało restrukturyzować swoje zadłużenie.
Chaos na liniach
Integracja zielonej energetyki z krajową siecią energetyczną odbywa się w bardzo chaotyczny sposób. Produkcja prądu przez panele słoneczne czy farmy wiatrowe jest mocno zależna od czynników pogodowych. Są więc okresy, w których produkują one duże ilości prądu, ale czasem nie produkują one nic. Sieć przesyłowa doświadcza więc nagłych skoków ilości transportowanej przez nią energii. Gdy turbiny wiatrowe produkują zbyt dużo prądu, są odłączane od sieci, ale ich właściciele nadal zgarniają dotacje za „teoretycznie wyprodukowany" prąd. Gdy ze źródeł odnawialnych płynie zbyt mało energii, luka musi zostać zapełniona przez innych producentów – głównie elektrownie węglowe. Dochodzi do absurdalnych sytuacji, w których duże zakłady przemysłowe są proszone przez firmy energetyczne o wstrzymanie pracy, by ochronić stabilność linii przesyłowych (koszty przestojów są im później zwracane z rachunków innych konsumentów).