Radość z faktu, że nie doszło do poważniejszego załamania, może być jednak złudna. Najbardziej prawdopodobny scenariusz to rozłożone na wiele miesięcy żmudne wałkowanie problemów związanych z Brexitem.
Nic się nie stało, walczymy dalej
To hasło niestety nie dotyczy już polskiej reprezentacji piłkarskiej, ale jest jak najbardziej aktualne w przypadku inwestorów. Problem tych ostatnich polega na tym, że nie bardzo wiadomo, jak znaleźć się w nowej sytuacji. Z jednej strony mamy bowiem rozstrzygnięcie, z drugiej jednak pytań jest teraz jeszcze więcej niż poprzednio. Przedstawiciele Unii Europejskiej robią wrażenie, że zależy im na jak najszybszym rozpoczęciu negocjacji „rozwodowych" i zakończeniu sprawy. Brytyjczycy zaś wyraźnie zdają się grać na czas, choć trudno dociec, co chcieliby w ten sposób ugrać, poza jak najdłuższym utrzymaniem status quo. Jeśli przypomnieć sobie decyzyjną mitręgę wspólnotowych instytucji, choćby w kwestii rozwiązywania problemów z Grecją, można się spodziewać, że w o wiele bardziej skomplikowanym przypadku Wielkiej Brytanii dwuletni okres, wynikający z artykułu 50 traktatu o Unii Europejskiej, okaże się dalece niewystarczający. Tym bardziej że negocjacje z pewnością nie będą należeć do łatwych, na co wskazują konfrontacyjne deklaracje „unionistów" oraz oczywista chęć uzyskania jak najlepszych warunków przez Brytyjczyków. Przedłużające się targi z pewnością nie będą sprzyjać dobrym nastrojom na rynkach finansowych, a wraz z wielce prawdopodobną mizerią w globalnej gospodarce będą stanowić mieszankę trudną do strawienia. Jeśli doszłyby do tego równie prawdopodobne perturbacje geopolityczne, zarówno w ramach Unii Europejskiej, jak i Zjednoczonego Królestwa, w wyniku których każda ze stron mogłaby stać się mniej zjednoczona, trudno byłoby wyobrazić sobie hossę, przynajmniej w naszej części świata.
Przegrani i wygrani po referendum
Z punktu widzenia zachowania się indeksów największymi przegranymi są giełdy krajów południa Europy. Po pięciu sesjach od brytyjskiego głosowania wskaźnik w Atenach tracił ponad 12 proc., o niemal 10 proc. zniżkował indeks w Mediolanie, a hiszpański parkiet notował 8-proc. przecenę. Grupa tracących po około 5 proc. była już znacznie bardziej zróżnicowana, znajdowały się bowiem w niej zarówno Paryż i Frankfurt, jak i WIG20 oraz indeks giełdy portugalskiej. Londyński FTSE250 był w miniony czwartek o 6 proc. niżej niż przed tygodniem, a główny wskaźnik FTSE100 zyskiwał 2,6 proc. Tę rozbieżność można wyjaśnić obecnością w tym ostatnim indeksie znaczącej reprezentacji firm spoza Wielkiej Brytanii, jedynie notowanych na tamtejszym parkiecie. Giełdy Ameryki Południowej nie przejęły się zbytnio konsekwencjami Brexitu. Niewielkie spadki notowały jedynie indeksy w Chile i Meksyku. Sięgającego niemal 8 proc. tąpnięcia z czarnego piątku nie zdołał odrobić japoński Nikkei, który w miniony czwartek wciąż był 4 proc. poniżej poziomu z dnia referendum. Bardzo podobnie wygląda na giełdach bilans „straceńców" całego czerwca.
Nie mniej ciekawy jest przegląd giełd, które zdołały zyskać w najbardziej nerwowym dla rynków tygodniu. Na naszym kontynencie należały do nich: Tallin, Kijów, Ryga i Wilno. Spośród ośmiu zyskujących na wartości parkietów azjatyckich warto zauważyć szczególnie Szanghaj, gdzie indeksy w skali pięciu sesji poszły w górę po nieco ponad 1 proc. Skala zwyżki nie jest imponująca, jednak symptomatyczny jest stoicki niemal spokój, z jakim inwestorzy obecni na chińskim parkiecie podeszli do wyników referendum. Shanghai Composite w poprzedni piątek zniżkował ostatecznie zaledwie 1,3 proc. W ciągu dnia spadek sięgał niecałe 3 proc. Straty zostały z nawiązką odrobione już w poniedziałek, po 1,5-proc. zwyżce. Można więc powiedzieć, że ten spokój wpisywał się w trwającą od początku maja stabilizację chińskiego indeksu, w trakcie której porusza się on przy bardzo niskiej dziennej zmienności, między 2800 a 2940 punktów. Ale nie można też bagatelizować opinii, że Chiny mogą na zamieszaniu związanym z Brexitem sporo skorzystać, nawet jeśli na pewnym etapie doszłoby do osłabienia eksportu ich towarów do Europy. Na razie mogą się cieszyć z oddalenia perspektywy podwyżki stóp procentowych przez Fed oraz ze zmiany postrzegania „geografii" ryzyka na światowych rynkach finansowych, choćby poprzez odwrócenie uwagi inwestorów od własnych kłopotów. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na spadek rentowności chińskich obligacji skarbowych, wyraźnie widoczny od początku czerwca.
Surowcowa huśtawka
Pierwsze dwa tygodnie czerwca upłynęły na korygowania rajdu indeksu cen surowców, który na początku miesiąca dotarł do poziomu najwyższego od listopada ubiegłego roku. Przedreferendalny optymizm widoczny był także na rynku surowcowym, podobnie jak późniejszy szok, po ogłoszeniu wyników głosowania. Jeszcze w miniony poniedziałek wydawało się, że CRB nieuchronnie podąży na południe, a jednak w środę się okazało, że do czerwcowego szczytu brakuje mu niespełna jednej setnej części procentu. Wahania te trudno jednoznacznie interpretować w kontekście konsekwencji referendum, szczególnie w przypadku notowań ropy naftowej, choć doszukiwano się tu jakichś zależności. Znacznie bardziej uzasadnione byłoby to w odniesieniu do złota. Notowania kruszcu szły mocno w górę w okresie, gdy sondaże wskazywały na przewagę zwolenników Brexitu, a następnie rozpoczęły fazę korekty, gdy widmo opuszczenia wspólnoty przez Wielką Brytanię zaczęło się oddalać. Zakres tych wahań mieścił się jednak w niezbyt szerokim przedziale, między 1250 a 1300 dolarów za uncję. Ogłoszenie woli Brytyjczyków notowania złota skwitowały godnym tego wydarzenia skokiem do 1362 dolarów, który jednak jeszcze w „szalony piątek" został skorygowany o prawie 44 dolary. Ubiegłotygodniowy poziom równowagi ukształtował się w okolicach 1325 dolarów za uncję. Można oczekiwać, że ceny kruszcu nie wrócą szybko poniżej 1300 dolarów, nie tylko z powodu awersji inwestorów do ryzyka, ale także w kontekście oddalającej się perspektywy podwyżki stóp procentowych w Stanach Zjednoczonych. Przy okazji warto zauważyć, że całkiem poważnie zaczyna być brany pod uwagę wariant złagodzenia polityki pieniężnej Fed.