Jastrzębie zapędy Fedu zostały powstrzymane przez negatywne sygnały z amerykańskiej gospodarki, Bank Japonii zawiesił helikopterowe plany, Europejski Bank Centralny nie kwapi się do zwiększania skali stymulacji. Jedynie bezczynność Rezerwy Federalnej najwyraźniej sprzyja bykom.
Poczekamy, zobaczymy
Spośród trzech głównych banków centralnych świata każdy ostatnio ma coś na sumieniu. Rezerwie Federalnej, która niedawno szerokim frontem zapowiadała kontynuację zacieśniania polityki pieniężnej, można zarzucić kompletny brak wyczucia sytuacji. W rzeczywistości jednak trudno uwierzyć, by tak zacne grono popełniło tak poważną gafę w ocenie kondycji i perspektyw gospodarki. Bardziej zasadne byłoby raczej przypuszczenie, że niedawne deklaracje kilku przedstawicieli Fedu i w końcu samej Janet Yellen, dotyczące rychłej podwyżki stóp procentowych, miały jakiś sens i cel, nawet jeśli odbyło się to kosztem nadwerężenia wiarygodności i pogorszenia się oceny jakości komunikacji z rynkiem. Być może odpowiedzi należy szukać właśnie w zachowaniu rynku. Wystarczy spojrzeć na wykresy indeksów amerykańskiej giełdy. W przebiegu ich zmian nie sposób dopatrzyć się najmniejszego śladu zaniepokojenia inwestorów ani z powodu zapowiadanej podwyżki kosztu pieniądza, ani z powodu mocno rozczarowujących danych, które ostatnio poznaliśmy. Także w przypadku dolara trudno dostrzec jakiekolwiek dramatyczne tendencje. Od dziewięciu miesięcy kurs euro mieści się w przedziale 1,1–1,15 dolara, sporadycznie spadając poniżej dolnej jego wartości, i nikt nie pamięta prognoz mówiących o parytecie obu walut. W przededniu zapowiadanej niedawno drugiej podwyżki stóp procentowych waluty i giełdy emerging markets nie robią wrażenia bliskich zapaści. Czyż nie o to właśnie chodziło, by bezboleśnie przeprowadzić proces normalizacji amerykańskiej polityki pieniężnej? Na razie się to udaje.
Z rynkowego punktu widzenia trudno cokolwiek zarzucić „rozczarowującej" polityce Europejskiego Banku Centralnego, pomijając gigantyczną pulę obligacji skarbowych o ujemnej rentowności, którą kiedyś trzeba będzie zneutralizować. Po brytyjskim szoku referendalnym nie ma na giełdach śladu i wszystko wskazuje na to, że indeksy jakoś sobie na razie poradzą bez gwałtownego rozszerzenia skupu aktywów i dalszego obniżania stóp procentowych. Wzrost gospodarczy w strefie euro nie zachwyca, ale 1,6–1,7 proc. to nie recesja. Zaskakujące deklaracje Mario Draghiego o braku potrzeby dodatkowej stymulacji monetarnej oraz o tym, że przedłużenie i rozszerzenie skupu obligacji, a tym bardziej opcja helikopterowa, nie były dyskutowane, znacząco współgrają ze stwierdzeniem o konieczności wsparcia gospodarki przez politykę fiskalną. To przesłanie sygnalizuje, że bazooka zostanie użyta jedynie w ostateczności.
Ropa w górę, miedź w bok
Od 2 do 8 września ceny amerykańskiej ropy WTI poszły w górę z 43,5 do 47,5 dolara za baryłkę, co oznacza skok o ponad 9 proc. Ten dynamiczny ruch to efekt splotu trzech czynników. Pierwszy to informacja o podpisaniu przez Arabię Saudyjską i Rosję porozumienia zakładającego współpracę mającą na celu ustabilizowanie notowań surowca. Nie ma w nim co prawda mowy o ograniczeniu wydobycia ani zapowiedzi szybkiego podjęcia jakichkolwiek działań, jedynie enigmatyczne deklaracje, niezawierające szczegółów. Jednak ten impuls wystarczył do podbicia notowań. Kolejnym było spotkanie irańskiego ministra do spraw ropy z sekretarzem generalnym OPEC, po którym przedstawiciel Iranu także zadeklarował poparcie dla rozwiązań zmierzających do stabilizacji rynku. Oba te wydarzenia odgrzały nadzieje przed mającym się odbyć pod koniec września spotkaniem zorganizowanym przy okazji Międzynarodowego Forum Energetycznego. Formalny szczyt OPEC odbędzie się w listopadzie. Do tego czasu każda informacja, a nawet pogłoska, dotycząca możliwości osiągnięcia porozumienia w sprawie wydobycia będzie pretekstem do podbicia cen surowca. Trzecim czynnikiem była zaskakująca informacja o największym od kilkunastu lat spadku zapasów w Stanach Zjednoczonych, sięgającym według Energy Information Administration 14,5 mln baryłek. Można więc przypuszczać, że rozpoczęta w pierwszych dniach września zwyżka notowań ma duże szanse na kontynuację. Dotarcie do poziomu 50 dolarów za baryłkę nie powinno stanowić problemu, a ciekawiej zrobi się po dojściu do szczytu z początku sierpnia, czyli okolic 51,5 dolara.
Zdecydowanie mniejszy ruch panował w ostatnich dniach na rynku miedzi, choć i na nim pewne emocje budziły próby sforsowania przez kontrakty terminowe na ten metal poziomu 210 centów za funt. Do czwartku nie przyniosły one jednak powodzenia, i to mimo zaskakująco dobrych sygnałów z Chin, gdzie poinformowano o pierwszym od dwóch lat wzroście importu. Skoro tak, zdawałoby się, pozytywny impuls, w połączeniu z nieco wcześniejszymi, równie optymistycznymi danymi dotyczącymi wskaźników PMI, spowodował tak niewielką reakcję, trudno się spodziewać przełomu w notowaniach surowca, które od 25 sierpnia stabilizują się na niskim poziomie.