Polska jako jedyny kraj UE nie doświadczyła od 26 lat recesji. Ten sukces blednie, gdy pomyśleć, że Australia, która jest przecież wyraźnie zamożniejsza, także rośnie nieprzerwanie od 1991 r. – jako jedyna z klubu gospodarek wysoko rozwiniętych. Jaki jest klucz do tak stabilnego rozwoju?
Australię dość często określa się mianem ekonomicznego szczęściarza. I rzeczywiście, to częściowo tłumaczy dobre wyniki naszej gospodarki. W latach 80. i 90. XX w. rządy Boba Hawke'a i Paula Keatinga otworzyły gospodarkę na świat, m.in. obniżając cła, uwalniając kurs dolara australijskiego i dopuszczając zagraniczne inwestycje. Jednocześnie zbudowały silną siatkę bezpieczeństwa społecznego, w tym powszechny system ubezpieczeń zdrowotnych i dobry system emerytalny. Były więc w stanie połączyć najlepsze elementy modelu wolnorynkowego i modelu socjaldemokratycznego. Te zmiany przypadły na okres szybkiego rozwoju gospodarek Azji. W latach 60. i 70. XX w. handlowaliśmy głównie z Wielką Brytanią i USA. Dopiero w 1966 r. najważniejszym partnerem handlowym stała się Japonia. Dziś jest ona drugim odbiorcą australijskiego eksportu, po Chinach i przed Koreą Płd.
Otwartość na imigrację nie była istotnym czynnikiem? Wiele rozwiniętych gospodarek boryka się dziś ze starzeniem się ludności, tymczasem Australia tego problemu nie ma.
To prawda, w Australii utrzymuje się stały wzrost populacji. Co czwarty Australijczyk urodził się za granicą, a co drugi ma rodziców imigrantów. Ale jeśli spojrzymy na przedsiębiorców, to już 2/3 z nich stanowią imigranci. Jest wśród nich wielu Polaków. Polskie korzenie ma np. Anthony Pratt, jeden z najbogatszych Australijczyków (jest synem Richarda Pratta urodzonego jako Ryszard Przecicki, twórcy firmy recyklingowej Visy Industries – red.). Z kolei Frank Lowy, twórca sieci handlowej Westfield, pochodzi z dawnej Czechosłowacji. Takie przykłady można mnożyć.
Imigracja nigdy nie powodowała i nie powoduje napięć społecznych?