Inwestowanie na giełdzie nie jest łatwym kawałkiem chleba. Oczywiście głównym pytaniem i problemem, przed którym stoją osoby chcące zmierzyć się z rynkiem, jest ten, w co dokładnie zainwestować. Pół biedy jednak, jeśli jest to jedyny kłopot. On jest wręcz wpisany w naturę inwestowania. Ba... dla niektórych analizowanie i dobór spółek do portfela jest nawet pasją samą w sobie w myśl zasady, że nie jest ważne, by złapać króliczka, ale by go gonić. Niestety problemy inwestorów coraz częściej nie kończą się tylko na pytaniach: „co i za ile"?
Aktywność rynkowa przypomina podróż. Nawet jeżeli wiemy, dokąd zmierzamy, to często jednak potrzebujemy asysty przewodnika. Ale prawdziwe kłopoty zaczynają się, jeśli i ów przewodnik czuje się zagubiony.
Walka człowieka z systemem
Mimo postępu technologicznego, który dokonał się na przestrzeni ostatnich kilkunastu czy nawet kilku lat, aktywność na rynku giełdowym wciąż jednak wiąże się z wieloma uciążliwymi formalnościami. Owszem, dominuje internet, a coraz więcej domów maklerskich oferuje dostęp do systemów transakcji z poziomu urządzeń mobilnych, ale aby załatwić niektóre sprawy i tak trzeba się udać do placówki stacjonarnej.
I tutaj zaczynają się pojawiać schody, które kilka lat temu, paradoksalnie, nie były tak strome jak obecnie. Wszystko to ma związek ze zmianami, które zachodzą na rynku.
W poszukiwaniu oszczędności i wszechobecnych „synergii" kolejne domy maklerskie są wcielane w struktury banku. W praktyce w wielu przypadkach oznacza to ograniczenie usług maklerskich do niezbędnego miniumum. Z mapy Polski znikają więc kolejne maklerskie punkty obsługi klienta. Zamiast tego dostajemy w pakiecie wszystkie usługi, zarówno te maklerskie, jak i bankowe, prowadzone w jednej placówce i często przez te same osoby. Wygląda to dobrze, ale tylko na papierze. Zderzenie z rzeczywistością często bywa bardzo bolesne.