Kraj stał się rajem dla bogaczy, skorumpowanych dyktatorów i międzynarodowych krętaczy. A także prowadzoną na przemysłową skalę pralnią kradzionych pieniędzy. Oferuje aferzystom i złodziejom bezpieczny dostęp do kosmicznie drogich luksusów, manifestacyjnych oznak prestiżu, wykwintnego stylu życia. Można tam kupić i nieprawdopodobnie drogi samochód, i członkostwo elitarnego klubu dżentelmenów, a także, wraz z posiadłością ziemską, przynależny do niej tytuł arystokratyczny. Można tam poczuć się lepszym, ale trzeba mieć na to pieniądze. Niekoniecznie uczciwie zarobione.
PRALNIA, CZYLI LAUNDROMAT. W październiku 2019 r. wiarygodna organizacja pozarządowa Transparency International UK ogłosiła raport przedstawiający Zjednoczone Królestwo jako wartki kanał przepływu brudnych pieniędzy świata na drogie nieruchomości, wykwintną biżuterię, luksusowe jachty, prywatne odrzutowce, czesne w prywatnych szkołach dających paszport do elit. Poprzez firmy rachunkowe, banki i kancelarie prawne do Wielkiej Brytanii, bezpiecznego schronu dla owoców korupcji, napłynęło ponad 300 miliardów funtów.
Operacje prania pieniędzy i czyszczenia reputacji ich posiadaczy prowadzone są zręcznie przez firmy inkorporowane w Wielkiej Brytanii i powiązanych z nią rajach podatkowych. Znaczna część środków należy, pośrednio lub bezpośrednio, do skorumpowanych piastunów władzy, wykorzystujących publiczne pieniądze dla osobistych korzyści. Wśród brytyjskich podmiotów uczestniczących w tych praktykach Transparency International zidentyfikowała 86 instytucji finansowych, 81 kancelarii prawnych i 62 biura rachunkowe. W procesach zamiany tego, co ukradzione, na to, co pożądane, uczestniczą (świadomie lub nie) prawnicy, handlarze nieruchomości, architekci, dekoratorzy wnętrz, prywatne szkoły i uniwersytety, agencje PR, kluby sportowe.
Raport TI wspomina o 421 świetnych posiadłościach o wartości ok. 5 mld GBP nabytych za pieniądze z ukrytą przeszłością. Lecz nie wszystko udało się odsłonić: w Anglii i Walii aż 87 tys. posiadłości należy do spółek zarejestrowanych w jurysdykcjach chroniących anonimowość posiadaczy.
RZĄD, KTÓRY JEST ZAKAŁĄ. Pranie pieniędzy to proceder wyrafinowany, nietrudny do wykrycia i zagrożony surowymi karami. Owszem, lecz w Wielkiej Brytanii jest inaczej. Gdybym miał brudne pieniądze (lecz nie mam nawet czystych), prałbym je w tylko Londynie. Stamtąd najłatwiej wprowadzać środki do światowego obiegu finansowego. Pieniądz raz do niego wpompowany odtąd może już bezkarnie krążyć jako wolny, czysty, przyzwoity. Klientem brytyjskich pralni bywał Paul Manafort, niesławnej pamięci szef kampanii Donalda Trumpa, był Wiktor Janukowycz, a poprzez Lantana Trade LLP z Harrow ślady wiodą hen, wyżej kremlowskich wież... Nie wspomina się o tym w parlamencie, nie poruszają tematu premierzy i ich ministrowie. Zjednoczone Królestwo milczy i korzysta.
W Wielkiej Brytanii miano pracza zdobył bank HSBC, czyszcząc środki południowoamerykańskich karteli narkotykowych. Został za to ukarany w USA grzywną w wysokości 1,9 mld USD, niemniej wyszedł na swoje. Ale za środki wyprane w estońskiej filii Danske Banku (przepłynęło tamtędy ok. 200 mld euro, w ogromnej większości z Rosji) można byłoby kupić cały HSBC, a za resztę jeszcze Danske Bank, acz taki zakup odradzam. Whistleblower Howard Wilkinson, który wykrył estoński mechanizm, stwierdził przed Parlamentem Europejskim, że winne były także rządy, a wśród nich zakałą jest brytyjski.