Bill Ackman prezes funduszu Pershing Square
Kupuj tylko akcje takich spółek, które będziesz mógł spokojnie trzymać, nawet jeśli rynek zostanie zamknięty na dziesięć lat. Inwestuj tylko w proste biznesy, które dobrze rozumiesz. Te zasady to jedne ze składników przepisu na sukces Warrena Buffetta. W warunkach spektakularnej hossy, która utrzymuje się na Wall Street od roku, wielu inwestorom szkoda czasu na cierpliwe wyszukiwanie spółek o solidnych fundamentach. Często wolą akcje firm, które fundamentów nie mają wcale, bo nie prowadzą działalności. Ich założyciele obiecują jednak, że przychody ze sprzedaży akcji przeznaczą na zakup atrakcyjnego biznesu.
Tak w dużym uproszczeniu opisać można fenomen SPAC-ów (skrót od „special puropose acquisition company"), czyli akwizycyjnych spółek celowych. Moda na akcje takich podmiotów, powoływanych już nawet przez niezwiązanych z rynkiem kapitałowym celebrytów, nosi znamiona bańki spekulacyjnej. Dochodzenie, które wszczęła niedawno w tej sprawie amerykańska Komisja ds. Papierów Wartościowych i Giełd (SEC), sprzyja podejrzeniom, że ten segment rynku rozgrzał się zanadto. Ale pochód SPAC-ów można też postrzegać jako element rewolty inwestorów indywidualnych przeciwko gigantom Wall Street okopanym na przeregulowanym rynku, której innym przejawem była głośna na początku tego roku akcja forumowiczów z WallStreetBets. Patrząc z tej perspektywy, SPAC-e mogą zmienić rynek na lepsze. O ile ich popularność nie minie tak szybko, jak się pojawiła.
Kosmiczny początek
Jedną z najbardziej obrazowych definicji SPAC-ów jest ta, wedle której są to wehikuły pozwalające wprowadzić prywatną spółkę na rynek publiczny. Twórca takiego wehikułu emituje akcje po 10 USD za sztukę. Wpływy z pierwszej publicznej oferty akcji trafiają na rachunek powierniczy do czasu, aż SPAC znajdzie cel przejęcia: prawdziwą firmę chętną do giełdowego debiutu. Ma na to dwa lata. Jeśli w tym czasie przejęcie nie dojdzie do skutku, pieniądze – powiększone o odsetki – trafiają z powrotem do udziałowców SPAC-a. Spółka ma też obowiązek odkupić akcje od tych udziałowców, którym nie podobają się warunki lub cel przejęcia. Pozostali stają się akcjonariuszami wchłoniętej firmy, a SPAC przestaje istnieć. Emitowane przez te podmioty akcje to więc swego rodzaju opcje, które uprawniają – ale nie obligują – posiadaczy do objęcia udziałów w nieznanej z góry spółce.
Według danych agencji Bloomberga pierwszy taki wehikuł zadebiutował na amerykańskim rynku w 1993 r. Do niedawna wykorzystywano je głównie do wprowadzania na giełdę spółek, które z jakichś powodów nie były w stanie zadebiutować „po bożemu". Siłą rzeczy była to nisza o wątpliwej reputacji. Wizerunek SPAC-ów zaczął się zmieniać w 2019 r., gdy sukces odniosła spółka, którą stworzył znany inwestor z branży VC Chamath Palihapitiya, dziś określany mianem SPAC-Mana. We wrześniu 2017 r. jego pierwszy SPAC – później uruchomił jeszcze pięć, a siedem kolejnych przygotowuje – zebrał z pierwszej publicznej oferty akcji 674 mln USD. Niespełna dwa lata później – dokładając 100 mln USD – Palihapitiya przejął i tym samym wprowadził na giełdę firmę Virgin Galactic Richarda Bransona, pioniera kosmicznej turystyki. W chwili debiutu kapitalizacja VG wynosiła ponad 2 mld USD, a obecnie – i to mimo ostrej przeceny akcji na przełomie lutego i marca – to ponad 7 mld USD.