Zdaniem krajowych TFI trwające od kilku tygodni spadki są jedynie odreagowaniem po wzrostach z ubiegłego roku. Skądinąd trudno jest podważyć słuszność takiej tezy. Za krajowymi akcjami w dalszym ciągu przemawiają fundamenty, polityka RPP czy przynajmniej chwilowo stabilizująca się inflacja. W przypadku tej ostatniej kluczowa będzie druga połowa roku i decyzje rządowe dotyczące sposobu wygaszenia tarcz antyinflacyjnych, co może wpłynąć realnie na kondycję portfeli konsumentów. Szereg czynników ryzyka, lokalnych i zewnętrznych dla krajowego rynku, oczywiście istnieje, jakkolwiek istotnie dzisiejszy prospekt, pomimo trwających spadków, wydaje się pozostawać umiarkowanie optymistyczny.

Optymizm nie opuszcza też globalnych zarządzających, gdzie w tym punkcie dotyczy przede wszystkim tegorocznej polityki Fed. Inaczej jednak niż w przypadku krajowego podwórka, gdzie trudno jest dyskutować obecnie z argumentem „to tylko korekta”, część założeń globalnych zarządzających wydaje się być, pisząc eufemistycznie, na wyrost. Gra toczy się przede wszystkim o moment rozpoczęcia cyklu obniżek stóp oraz skalę tego luzowania. Rynek obstawia sześć 25-punktowych obniżek, przy czym ostatnie projekcje Fed wskazywały na skalę maksymalnie trzech obniżek w tym roku. I tutaj dochodzimy do sedna. W zasadzie nie jest to nowy problem, rozjazd pomiędzy komunikatami z Fed a oczekiwaniami rynkowymi determinował ruchy akcji w całym poprzednim roku, a nastawienie inwestorów można by łatwo zobrazować przy pomocy prostej sinusoidy. Jeśli wziąć za pewnik ostatnie wypowiedzi członków Fed, to pierwsza obniżka niemal na pewno nie będzie mieć miejsca w marcu, a Rezerwa Federalna prezentować będzie raczej spokojne i zachowawcze podejście. Czytając jednak strategie głównych zarządzających, można mieć zupełnie inny obraz sytuacji. Zarówno Goldman Sachs, jak i brytyjski Barclays wskazują, że pierwsza obniżka nastąpi w marcu, a ich skala może być nawet większa, niż obecnie wycenia to rynek. Tutaj warto zauważyć, że z taką skalą luzowania mieliśmy do czynienia w ekstremalnych momentach rynkowych, jak kryzys z lat 2008–2009 czy pandemia z 2020 roku. Obecna sytuacja gospodarcza w USA, z silnym rynkiem pracy, takiej potrzeby nie odzwierciedla. Stąd też ostatnie zniżki na rynkach można właśnie tłumaczyć tym chwilowym zderzeniem z rzeczywistością, które zapewne nie potrwa długo. W przypadku braku obniżki w marcu rynek dość szybko znajdzie nowy scenariusz.

Patrząc przez moment na gospodarkę amerykańską, nie bez znaczenia jest siła tamtejszego konsumenta. Wydatki detaliczne były jednym z głównych stabilizatorów wzrostu gospodarczego w ubiegłym roku. Dużo wskazuje na to, że sytuacja utrzyma się w roku kolejnym, zakładając utrzymanie siły rynku pracy i umiarkowaną inflację. Warto mieć jednak z tyłu głowy, że w 2023 roku działał istotny stabilizator w postaci nadprogramowych oszczędności konsumentów nagromadzonych w okresie pandemii. Ten czynnik obecnie już nie zadziała, co w przypadku pogorszenia koniunktury może negatywnie oddziaływać na wzrost w kolejnych kwartałach.

Szukając ścieżki inwestycyjnej na ten rok, nasuwają mi się dwa rozwiązania. Korzystać z korekcyjnych spadków zgodnie z nieśmiertelną regułą rynkową kupowania na dołkach. Samo trafienie w dołek jest dość utopijną wizją, ale korzystanie ze wspomnianej wcześniej sinusoidy oczekiwań i dokupowanie walorów na korektach wydaje się strategią rozsądną.

Drugim rozwiązaniem zarówno na krajowym, jak i zagranicznym podwórku jest zwrócenie większej uwagi na mniejsze spółki, które nie uczestniczyły tak mocno we wzrostach w roku poprzednim. Widać to chociażby na wynikach sWIG80, który od początku roku traci dużo mniej w porównaniu z benchmarkowym WIG20. I w tym roku taki rozjazd ma szanse się utrzymać.