Inwestowanie na rynkach kapitałowych można podzielić na dwie główne kategorie. Pierwsza wiąże się z próbą generowania tzw. alfy, czyli stóp zwrotu o lepszych charakterystykach od rynkowych. Drugie podejście skupia się na jak najwierniejszym odzwierciedleniu tzw. bety, czyli stóp zwrotu dostarczanej przez rynek. Które z nich jest lepsze lub bardziej odpowiednie?
W Polsce co do zasady dominuje pierwsze podejście, które utożsamiać można z aktywnym zarządzaniem. Kierują się nim zarówno inwestorzy indywidualni, jak i większość instytucji. W świadomości inwestorów zaczyna się jednak powoli przebijać alternatywne podejście związane z tzw. pasywną rewolucją. Właśnie ona przyświeca osobom skupionym na jak najwierniejszym odzwierciedleniu rynkowej bety. Dla niektórych takie podejście może być nudne i mało skomplikowane, ale wcale tak nie jest.
Otóż na rynku nie ma jednej uniwersalnej „bety”, do której można się odnieść. Jest ich wiele, gdyż każda klasa aktywów ma swoją. Tym samym nawet pasywny inwestor powinien wykonać trudne zadanie zbudowania odpowiedniego portfela odzwierciedlającego zachowanie różnych klas aktywów. Tym samym będzie dywersyfikował pomiędzy różne bety, co powinno wygładzać krzywą kapitału w czasie, czyli ograniczać ryzyko inwestycyjne. Potencjalna stopa zwrotu będzie funkcją indywidualnych preferencji w tym zakresie i można ją modyfikować. Ułożenie takiego portfela wbrew pozorom nie jest łatwe i wiąże się z wieloma potencjalnymi błędami.
W praktyce portfele większości inwestorów przeważają aktywa, które są pozytywnie skorelowane ze wzrostem gospodarczym (akcje) oraz spadającą inflacją (stołokuponowe obligacje). Takie portfele nie są wyważone względem alternatywnych scenariuszy, czyli spadającego wzrostu bądź rosnącej inflacji. Paradoksalnie dotyczy to zarówno inwestorów skoncentrowanych na rynkowej alfie, jak i becie. Tym samym opisywany problem w praktyce dotyczy wszystkich. Podsumować go można stwierdzeniem, że w przeważającej większości inwestorzy zbyt mało się dywersyfikują pomiędzy różnymi scenariuszami. Oznacza to, że w portfelu posiadają zbyt małą ilość klas aktywów bądź proporcje pomiędzy nimi nie są odpowiednio wyważone.
Idea „zbilansowanego portfela” zakłada, że powinno się go podzielić na cztery mniej więcej równe ćwiartki i każdą z nich dedykować otoczeniu rosnącego/malejącego wzrostu gospodarczego lub inflacji. Takie podejście przyświecać może zarówno aktywnym, jak i pasywnym inwestorom. Ten pierwszy może dodatkowo próbować modyfikować strukturę aktywów bądź skupić się na odpowiedniej ich selekcji w ramach klasy. To jednak dopiero kolejny krok i być może każdy najpierw powinien większą uwagę skupić na becie, a nie traktować ją po macoszemu.