W ostatnim czasie jednym z istotnych tematów stała się kwestia kredytów walutowych. Niespodziewanie – w komunikacie po sierpniowym posiedzeniu – odniosła się do niej Rada Polityki Pieniężnej, stwierdzając, że „dla stabilności makroekonomicznej ważne jest także podejmowanie działań, które zapobiegną szybkiemu wzrostowi kredytów walutowych dla gospodarstw domowych”.
Równocześnie Komisja Nadzoru Finansowego – w toku prac nad zaostrzeniem tzw. rekomendacji S, która ogranicza dostęp do kredytów walutowych – zorganizowała specjalne konsultacje z przedstawicielami banków poświęcone właśnie temu zagadnieniu. W tym kontekście warto przypomnieć kilka faktów związanych z kredytami walutowymi w Polsce oraz zastanowić się, czy rzeczywiście stanowią one aż takie niebezpieczeństwo.
[srodtytul]Popularne, bo tańsze, ale nie tylko dlatego [/srodtytul]
Ostatnie lata przed kryzysem przyniosły znaczne upowszechnienie się kredytów walutowych w Europie Środkowo-Wschodniej. Skala tego zjawiska była różna w poszczególnych krajach, a Polska należy do tych, gdzie kredyty walutowe upowszechniły się w umiarkowanym zakresie. Choć w szczycie ich popularności (2008 r.) ok. 80 proc. wartości nowo udzielanych kredytów mieszkaniowych przypadało na waluty obce (głównie szwajcarskiego franka), to udział tego typu kredytów w całym portfelu kredytów detalicznych nigdy nie przekroczył 45 proc. (38 proc. obecnie). W przypadku portfela kredytów dla firm jest on jeszcze niższy (ok. 25 proc.).
Do podstawowych czynników mających wpływ na skalę upowszechniania się kredytów walutowych należą: różnice w poziomie stóp procentowych, reżim kursowy, struktura finansowania banków, regulacje. Klienci wybierają kredyty denominowane w walutach obcych, ponieważ są one tańsze. Dla przykładu według danych NBP średnie oprocentowanie złotowych kredytów mieszkaniowych udzielonych w czerwcu br. wyniosło 6,7 proc., a tych we franku szwajcarskim 3,1 proc.. Te różnice to pochodna odmiennego poziomu stóp procentowych w Polsce i Szwajcarii.