[b]Ł.T.:[/b] W Stanach Zjednoczonych jest oczekiwany wzrost ok. 3 proc. lub powyżej, w strefie euro nieco poniżej 2 proc. Jeśli się spełnią prognozy, to byłyby całkiem przyzwoite wyniki. Ale jeśli popatrzeć z perspektywy skali spadku, gdy globalna gospodarka tąpnęła w 2008 i 2009 r., to jest wciąż tylko odrabianie strat. Możemy powiedzieć, że gospodarka światowa, choć zaskakuje wobec bardzo obniżonych oczekiwań w najgorszym okresie kryzysu, to notuje dość słabe wyniki, biorąc pod uwagę skalę stymulacji fiskalnej i monetarnej. Ale ponieważ ta stymulacja pozostaje – mamy ilościowe rozluźnienie polityki pieniężnej w Stanach, mamy tam przedłużenie ulg podatkowych – nie ma wątpliwości, że w 2011 r. wchodzimy z dość optymistycznym nastawieniem odnośnie do tempa wzrostu gospodarczego.
[b]A strefa euro?[/b]
[b]Ł.T.:[/b] Niemcy będą sobie dobrze radzić po tym,?jak w ostatniej dekadzie zrestrukturyzowali gospodarkę, natomiast problemy krajów peryferyjnych strefy euro z pewnością się utrzymają.
[b]M.R.:[/b] Warto zauważyć, że ten dualizm w sumie jest dla nas korzystny.
[b]Jak to?[/b]
[b]M.R.:[/b] To, że Niemcy i nasi główni partnerzy handlowi radzą sobie dobrze, z pewnością nam sprzyja. A problemy peryferii i cały kryzys zadłużeniowy ograniczają optymizm na rynkach finansowych – raz na jakiś czas przynosi to korektę kursów walut rynków wschodzących, w tym złotego. I w tym sensie to jest korzystne dla naszej gospodarki, dla eksportu.
[b]G.M.:[/b] Tyle że nie ma szans na utrzymanie jego wysokiej dynamiki, sam o tym mówiłeś. Utrzymanie wysokiego tempa wzrostu niemieckiej gospodarki jest niemożliwe. Eksport był w dużej mierze ciągnięty przez ten do Chin, które też zwalniają. Sprzyja nam to, że uzależnienie naszej gospodarki od eksportu jest dużo mniejsze niż innych krajów naszego regionu, np. Czech czy Węgier. Wydaje mi się, że sytuacja na świecie będzie miała większe przełożenie na Polskę nie poprzez sferę realną, lecz przez rynki finansowe. To, co będzie się działo na rynkach, będzie miało istotny wpływ na to, co zdarzy się w naszej gospodarce.
[b]Można się spodziewać rozpadu strefy euro?[/b]
[b]M.R.:[/b] Na pewno nie w 2011 r.
[b]Ł.T.:[/b] Problem ze strefą euro polega na tym, że nie było wystarczających mechanizmów kontrolnych na poziomie poszczególnych krajów i całej Unii. Chodzi np. o skuteczny mechanizm wymuszający dyscyplinę fiskalną lub nadzór bankowy, który zapobiegłby temu, że efekt niskich stóp procentowych i przepływu kapitału z krajów mających nadwyżki oszczędności (np. Niemiec) do krajów deficytowych (Irlandia, Hiszpania) spowoduje tak ogromną nierównowagę choćby na rynku nieruchomości i w sektorze bankowym. Wydaje się jednak, że teraz ci, którzy w strefie euro już są, na wyjściu z niej nie zyskaliby, poza możliwością dewaluacji swych walut. Argumenty przeciwko wychodzeniu można mnożyć – np. gwałtowny odpływ oszczędności z kraju wychodzącego ze strefy uderzający w jego system bankowy, problemy osób prywatnych i przedsiębiorstw mających dług w euro oraz cała masa problemów prawnych i technicznych.
[b]Jeśli nie rozpad, to co?[/b]
[b]Ł.T.:[/b] Na to, by strefa euro przetrwała, remedium jest chyba tylko jedno – większa unifikacja polityki gospodarczej, głównie fiskalnej na poziomie Unii, co wymaga odważnej decyzji politycznej. Jest oczywiście pytanie, czy Unia jest gotowa na większą integrację polityczną. Rynki finansowe na takie posunięcie czekają, ale jako że nie widzą dostatecznej determinacji po stronie Unii, zapewne w najbliższych miesiącach będziemy mieli jeszcze spore perturbacje na rynkach finansowych związane z peryferiami strefy euro.
[b]A co, jeśli chodzi o zagranicę, mogłoby zwiększyć optymizm?[/b]
[b]G.M.:[/b] Przykładowo poprawa sytuacji na rynku pracy w Stanach Zjednoczonych. Wtedy nastrój na rynkach finansowych byłby zapewne dużo lepszy.
[b]Ł.T.:[/b] Ja już bym się wiele nie spodziewał, jeśli chodzi o Stany, dlatego że w końcówce 2010 r. dostaliśmy stamtąd sporo prezentów, jak drugą fazę wspomnianego ilościowego rozluźnienia polityki pieniężnej i ulgi podatkowe. Szczególnie to drugie było pewnym zaskoczeniem. Jeśli chodzi o Europę, to, jak wspomniałem, wypracowanie trwałego mechanizmu stabilizującego, a w krótkim – może zwiększenie obecnego funduszu stabilizacyjnego. A gdybyśmy jeszcze zobaczyli, że kraje strefy euro z peryferii rzeczywiście realizują fiskalne programy oszczędnościowe i jeszcze przy tym notują zakładany wzrost gospodarczy…
[b]M.R.:[/b] Większość z tych rzeczy, o których mówicie, miałaby wpływ raczej na rynki finansowe niż na realną gospodarkę. Może z wyjątkiem tych ulg w Stanach. To, czy fundusz stabilizacyjny w strefie euro zostanie zwiększony, może wpłynąć na zmienność na rynkach, a u nas na przyspieszenie trendu aprecjacyjnego złotego. Natomiast dla realnej gospodarki ważne jest, jakie będzie tempo wzrostu w Niemczech, a z kolei tam – co się będzie działo w Chinach. Myślę, że Niemcy – jeśli zaskoczą – to raczej pozytywnie.
[b]Zmieńmy temat i porozmawiajmy o inflacji i polityce pieniężnej w Polsce. Czy nowa Rada Polityki Pieniężnej postąpiła słusznie, nie zmieniając przez cały rok stóp procentowych?[/b]
[b]Ł.T.:[/b] Od początku roku zakładałem, że stopy się nie zmienią, więc nie jestem zaskoczony. Po tym, jak prezesem NBP został Marek Belka, który wysyłał sygnały związane z ryzykiem w gospodarce światowej, utwierdziłem się tylko w swojej prognozie.
[b]G.M.:[/b] Ale twoja prognoza była przy oczekiwanym wzroście na poziomie 2,2 proc.
[b]Ł.T.:[/b] Miałem też jednak prognozę spadku inflacji bazowej do 1 proc. w efekcie osłabienia presji popytowej i umocnienia złotego, co się sprawdziło. Oczywiście nie prognozowałem na początku roku wzrostu inflacji do 3 proc. na koniec bieżącego roku. No, ale nikt nie miał wtedy prognoz meteorologicznych na wiosnę 2010 r. Jak się okazało, przez złą pogodę ceny żywności mocno wzrosły, co podbiło prognozę inflacji na drugą połowę roku.
[b]M.R.:[/b] Wydaje mi się, że większość scenariusza inflacyjnego na cały rok została zrealizowana. To znaczy w pierwszej połowie roku spadek inflacji, dołek ok. 2 proc. w wakacje i stopniowy wzrost w drugim półroczu. Ten wzrost był nieco większy, niż oczekiwano, głównie za sprawą wzrostu cen surowców i szybszego, niż się spodziewano, tempa wzrostu PKB. [b]Ł.T.:[/b] I żywności.
[b]M.R.:[/b] Myślę, że nie warto mówić o samej żywności. Mieliśmy droższe surowce w ogóle, a żywność to jeden z nich. Do tego doszedł efekt mocnego dolara, który spowodował, że złoty nie był w stanie zneutralizować drogich surowców. I co? Stopy procentowe mamy na takim samym poziomie jak półtora roku temu. Przypomnijmy sobie, w jakich warunkach stopy zostały obniżone do 3,5 proc. Popyt krajowy spadał. Inwestycje bardzo spadały. Konsumpcja – marazm. Wzrost PKB był ok. 1 proc. Polityka fiskalna została wyraźnie rozluźniona od tego czasu. Sytuacja zmieniła się bardzo wyraźnie. A mam wrażenie, że dla RPP ulubione słowa to: niepewność, obawa, ryzyko. Zgadzam się, że trzeba sobie pisać różne scenariusze, ale działać trzeba według tego, który uważa się za najbardziej prawdopodobny. Wiadomo, że jest ryzyko, że może być gorzej. Może być też lepiej. Problem w tym, że nie sposób określić dziś, jaki jest ten główny scenariusz makroekonomiczny RPP. Biorąc pod uwagę, jak zmieniła się sytuacja gospodarcza w Polsce i na świecie, jedynym czynnikiem, który mógłby tłumaczyć pozostawienie stóp na rekordowo niskim poziomie, jest złoty. Umocnił się o ok. 10 proc. i, jak widać, to nie było wystarczające, by presję inflacyjną ograniczyć. Inflacja niedługo będzie prawdopodobnie na poziomie 3,5 proc. To oznacza, że realne stopy procentowe mierzone bieżącym wskaźnikiem inflacji będą ok. zera. Moim zdaniem zasadne jest pytanie, czy polska gospodarka w obecnych warunkach potrzebuje zerowych stóp procentowych.
[b]Rada spóźnia się z podwyżkami?[/b]
[b]M.R.:[/b] Tak ostro bym nie powiedział. Ale gdyby stopy były na poziomie 4 proc., to z pewnością rozwoju gospodarczego by to nie hamowało. Na złotego specjalnie by to nie wpływało. Natomiast RPP mogłaby w większym komforcie obserwować sytuację. Rada tego nie zrobiła. I w tym cyklu zacieśniania polityki pieniężnej możemy zapomnieć o tym, że to będą działania wyprzedzające. Rzeczywistość zapewne będzie bardzo prosta: inflacja rośnie i przebija jakieś kluczowe poziomy: 3 proc., 3,5 proc., i RPP podwyższa stopy. To będziemy pewnie obserwować od początku 2011 r. Przecież, jeśli wiarygodność Rady oceniana jest gorzej niż jej poprzedników (dobrze pokazała to jakiś czas temu ankieta „Parkietu”), to raczej powinno to wspierać działania wyprzedzające. Mamy też problemy komunikacyjne, wynikające między innymi ze zniesienia nieformalnego nastawienia w polityce pieniężnej.
[b]Są jeszcze wypowiedzi członków RPP.[/b]
[b]M.R.: [/b]Z tym jest jeszcze większy problem. Czytając same komunikaty i sprawozdania z posiedzeń, nawet można by dość dobrze przewidywać najbliższe decyzje rady. Ale wypowiedzi wprowadzają spore zamieszanie. Może po prostu członkowie rady powinni je ograniczyć.
[b]G.M.:[/b] Zgadzam się z Maćkiem, że poziom stóp jest obecnie zbyt niski i że nie odpowiadają temu, co dzieje się teraz w gospodarce. Tempo wzrostu jest prawdopodobnie powyżej potencjału i w tej sytuacji rekordowo niskie stopy procentowe z pewnością powinny skłaniać do zastanowienia, czy polityka pieniężna powinna znajdować się właśnie w tym punkcie. Czy polityka RPP była słuszna, okaże się mniej więcej za pół roku ze względu na opóźnienia w oddziaływaniu polityki pieniężnej na gospodarkę. Znane mi prognozy wskazują jednak, że inflacja będzie wyraźnie wyższa niż teraz. Do efektu rosnących cen żywności dojdzie przyśpieszenie inflacji bazowej. Poza podwyżkami wiążącymi się z rosnącym VAT dojdzie zwiększająca się presja ze strony rynku pracy. Wobec tego pewnym ryzykiem mogą być konsekwencje otwarcia rynku pracy w Niemczech w drugiej połowie roku.
[b]Jak oceniacie sposób funkcjonowania nowej RPP?[/b]
[b]G.M:[/b] Zwróciłbym uwagę na komunikację. I pewnego rodzaju szum informacyjny ze strony rady, szczególnie w połowie roku, po tragedii smoleńskiej. Wówczas mieliśmy tyle wypowiedzi niemal wszystkich członków rady, że trudno było ocenić, jakie jest jej stanowisko.
[b]Całej czy każdego z jej członków z osobna?[/b]
[b]M.R.:[/b] Ja bym powiedział, że jeśli chodzi o każdego z osobna, również można by zadawać ciekawe pytania. Na przykład, jak to jest, że są członkowie, którzy głosowali za podwyżką stóp w sierpniu, a teraz najwyraźniej za podwyżkami nie głosują. Tak wynika z ich wypowiedzi. To wszystko skłania do myślenia o zmianie zasad komunikacji RPP. Dlaczego np. od razu w komunikacie nie pokazywać wyników głosowania na posiedzeniu? Tak przecież robią niektóre banki centralne. Gdybyśmy wiedzieli, kto jak głosuje, bylibyśmy w stanie odpowiednio filtrować wypowiedzi członków rady. A tak – szukamy tych, którzy mogą się dołączyć do grupy mogącej podnieść stopy…
[b]G.M.:[/b] Jeśli nie w komunikacie, to w sprawozdaniu z posiedzenia. Teraz minutes wyglądają tak, że ja nie jestem w stanie wyczuć rzeczywistego nastawienia rady. Dominują przecież takie sformułowania: „część członków to, część członków tamto”. Trudno ocenić, czy część to zdecydowana większość czy mniejszość, jeden, dwóch, czy trzech?
[b]M.R.:[/b] W przeszłości było chyba tak, że nawet jak jeden, to w minutes mówiło się o części rady.Ograniczeniem jest ustawa – wyniki głosowania mogą być podawane najwcześniej po sześciu tygodniach od posiedzenia.
[b]Ł.T.:[/b] Może ja powiem, jakie było moje podejście do prognozy stóp NBP. Od powołania prezesa Belki zwracałem szczególną uwagę na jego wypowiedzi, zakładając, że jego argumentacja oparta na ocenie sytuacji gospodarki światowej i obawach przed nadmiernym umocnieniem złotego znajdzie poparcie przynajmniej czterech członków RPP, a w związku z tym będzie decydująca. I to dało dobre efekty – utrzymywana przez cały rok, wbrew oczekiwaniom rynkowym na podwyżki już od czerwca, prognoza stabilizacji stóp spełniła się.
[b]A kiedy dojdzie do pierwszej podwyżki stóp? Jaka będzie wysokość głównej stopy w końcu 2011 r.?[/b]
[b]Ł.T.:[/b] Biorąc pod uwagę sygnały wysłane przez prezesa NBP po grudniowym posiedzeniu, nie wykluczyłbym stycznia.
[b]M.R.: [/b]Ja nie wykluczałem też grudnia. Ale prawdopodobieństwo 30 proc. nie oznaczało, że taka była moja prognoza.
[b]Ł.T.:[/b] Precyzyjniej – bardziej prawdopodobna jest podwyżka styczniowa niż marcowa (w lutym nie ma decyzyjnego posiedzenia RPP – red).
[b]G.M.: [/b]Na cały rok zakładamy 75 punktów bazowych podwyżki. Styczeń czy marzec – to będzie zależało od bieżących danych. Ale zakładam, że bardziej prawdopodobny jest marzec.
[b]Ł.T.:[/b] Styczeń jest ostatnim miesiącem, w którym RPP – jeśli podwyższy stopy – może się jeszcze uchronić przed komentarzami, że reaguje na bieżące dane, a nie działa wyprzedzająco.
[b]G.M.:[/b] Wcale nie. Grudniowa inflacja może przekroczyć 3 proc. To będzie wskazówka, że RPP reaguje na przekraczanie takich barier.
[b]Ł.T.:[/b] Ale jeśli zaczeka do marca, kiedy na początku roku inflacja zbliży się do 3,5 proc., to będzie mieć przez półtora miesiąca dziesiątki komentarzy, że spóźnia się z podwyżkami. Tyle o początku roku. Natomiast na cały rok zakładam podwyżki stóp o 100 punktów bazowych.
[b]M.R.:[/b] Ja podobnie. Powiem tylko, że decyzje rady nie będą interpretowane jako wyprzedzające. Bo też nie ma co wyprzedzać. Trzeba gonić inflację, a nie wyprzedzać.
[b]Jaka będzie sytuacja na krajowym rynku finansowym w 2011 r.?[/b]
[b]M.R.:[/b] Na rynku walutowym to będzie rok podobny do poprzedniego. Ogólnie będzie tendencja do umacniania się złotego. Widziałbym kurs euro na koniec roku na poziomie 3,80 zł, może niżej. Natomiast na pewno przyjdą takie okresy jak w drugim kwartale 2010 r. – na świecie będzie nawrót awersji do ryzyka, i złoty, podobnie jak inne waluty emerging markets, będzie wyprzedawany. Zawirowania na rynku będziemy zawdzięczać czynnikom zewnętrznym, a nie wewnętrznym. Nie sądzę, by polityka fiskalna stała się zarzewiem jakiegoś pożaru. Przynajmniej do wyborów. Gdyby się okazało, że wybory będą na wiosnę, a potem nie byłoby żadnych ruchów w kierunku reform, to druga połowa roku mogłaby być ciężka.
[b]Ł.T.:[/b] Zgadzam się z tym. Dopowiem tylko, że 2011 r. to będzie kolejny rok walut rynków wschodzących. Dotychczas Polska na ich tle wypadała słabiej, ale biorąc pod uwagę zdrowe fundamenty sektora prywatnego, prędzej czy później jest szansa na szybszą aprecjację złotego. W tym kontekście perspektywa stricte makroekonomiczna powinna także sprzyjać rynkowi akcji.
[b]G.M.:[/b] Ze złotym jest tak, że jeśli będzie optymizm na świecie, to nasza waluta będzie zyskiwała bardziej niż inne waluty regionu. Akcje rzeczywiście powinny zyskiwać w ślad za wzrostem gospodarczym, chociaż pierwsze miesiące nowego roku to raczej powinien być okres odreagowania poprzednich zwyżek. Ze względu na utrzymujące się obawy inflacyjne w długim czasie wciąż drogie powinny pozostawać surowce przemysłowe.
[b]Dziękuję za rozmowę.[/b]