No cóż... Nic tak nie rozpala naszej wyobraźni, jak dobre auto widziane w każdej możliwej opcji. A to przychód podatkowy, a to „bankowóz", a to element „zapewnienia bezpieczeństwa w licznych podróżach służbowych", który – paradoksalnie – może zadecydować o braku bezpieczeństwa prezes spółki gazowej. Nie wspomnę już o tym, że wszyscy bez wyjątku posiadacze samochodów jadąc nad wodę lub w góry w długi, majowy weekend główkowali zapewne co zrobić, aby nie przyczyniać się do zrównoważenia deficytu budżetowego, mijając żółte, migające urządzenia, ustawione obok drogi.
Nic tak nie rozpala naszej wyobraźni, jak dobre auto widziane w każdej możliwej opcji
Ostatnio jeden z moich kolegów z pracy pytał mnie, kiedy napiszę jakiś śmieszny felieton. Chcąc wyjść naprzeciw takiemu zapotrzebowaniu, zacząłem się więc zastanawiać, co byłoby bardziej zabawne z punktu widzenia kierowcy podatnika? Kontrola podatkowa nad rzeką, sprawdzająca, ile z „wędkarskich" pojazdów to auta firmowe? Bankowóz, który w schowku przeznaczonym na papiery wartościowe, przewozi karkówkę na grilla i kilka puszek wybornego piwa? Czy może parkujący przed galerią handlową element „zapewnienia bezpieczeństwa w licznych podróżach służbowych"?
Nic z tych rzeczy! Nie ma do śmiechu! To są zwykłe przejawy pewnej nienormalności podatkowej, która w naszej rzeczywistości od lat zapuściła głębokie korzenie, przedostała się do świadomości jako oczywistość i dziś, gdy mówi się o zabawnym skądinąd pomyśle naliczania podatku, jako ryczałtu ustalanego na podstawie pojemności silnika, wywołuje najzwyklejszą w świecie irytację.
Ale już na moją twarz wraca uśmiech. Właśnie przypomniałem sobie spotkanie pracowników domów maklerskich z pracownikami Ministerstwa Finansów w 2004 r. I pytanie z sali: „A co jeśli inwestor będzie chciał sobie wliczyć w PIT-38 koszty dojazdu do maklera – koszty biletów kolejowych lub benzyny do samochodu"? Urzędnik chwilę się zastanowił i z rozbrajającą szczerością wypalił: „W PIT-38 nie może, ale jeśli założy firmę, to jak najbardziej".