Demografia – polityczny i ekonomiczny fetysz

Zagadnienie demografii przewija się w dyskusjach politycznych bez przerwy, a ja ostatnio widzę nasilenie w każdej prawie wypowiedzi dotykającej gospodarki. Jeśli rozmawiamy o emeryturach, rozmowa zawsze zbacza na problem starzejącego się społeczeństwa.

Publikacja: 31.12.2013 05:16

Robert Morawski, specjalista ds. podatków, CDM Pekao

Robert Morawski, specjalista ds. podatków, CDM Pekao

Foto: Archiwum

Jeśli dyskutujemy o rynku pracy, na horyzoncie zaraz ujrzymy dane o liczbie młodych zatrudnionych. Gdy mamy zajmować się konsumpcją, to też jakby na siłę, a nie siłą rzeczy, dopatrujemy się związku między liczbą nowych konsumentów a procentami wzrostu sprzedaży.

Nie będę ukrywał, że lubię dzieci, chociaż sam przyczyniłem się do przyrostu naturalnego mierzonego w sztukach na jeden. Nigdy jednak nie nadawałem sensu określonym działaniom ludzkim wyłącznie przez pryzmat indywidualnych lub ogólnych starań o potomstwo. I zastanawiam się głęboko, dlaczego tak poważne tematy muszą być rozpatrywane w iście szekspirowskim duchu: mieć (dużo) albo nie mieć... Oto jest pytanie?

Dla osób, które rozpatrują ekonomię jako naukę odnoszącą się do wszechogarniającej piramidy towarów, usług i pieniędzy, argument o wpływie odpowiedniego przyrostu naturalnego na przyrost gospodarczy jest oczywisty. Im więcej ludzi będzie na świecie, tym więcej będzie wszelkich dóbr, bo większa będzie i produkcja, i konsumpcja. Za tym pójdzie wzrost masy pieniądza w obiegu i inflacja, która jakże często jest odbierana jako miara każdego wzrostu. Więcej też będzie pracy, więcej podatków, więcej składek na emerytury i więcej... wyborców. Oho! Jeszcze chwila i oprócz piramidy finansowej ułoży mi się z tych klocków fajny program polityczny, którego jedynym celem będzie namnażanie wyborców.

Nie pójdę tą drogą! Nie poprę takich pomysłów! I nie będę namawiał ludzi do tego, żeby się rozmnażali tylko dlatego, że może nie ja, ale na pewno moja córka,miałaby z tego powodu więcej pracy i pieniędzy. Dlaczego? Ano dlatego że takie podejście jest kompletnie nieracjonalne, bo dotyczy nominałów. Czyli ilości, a nie jakości.

Ekonomia pokazuje, że procesy demograficzne są niezależne od naszej indywidualnej lub zbiorowej woli. Dość łatwo zauważyć ich większą korelację z zamożnością społeczeństw niż z jakimiś nawoływaniami. Oczywiście zawsze możemy się stymulować w tym kierunku, zarówno w sferze indywidualnej, jak i zbiorowej. Indywidualnie możemy pomyśleć o becikowym. Prawda, że zachęca intensywnie? A zbiorowo? Zbiorowo proponowałbym okresowe odcinanie prądu w całych wsiach i miasteczkach. Ktoś kiedyś już udowodnił, że to działa.

Żarty na bok, panie i panowie. Ale nie o moje żarty chodzi, tylko tych, którzy każdą dziedzinę naszego życia chcą kształtować w imię demografii, przez pryzmat dodatnich wskaźników przyrostu narodowego. Taki przyrost nie jest nam potrzebny, by osiągnąć wzrosty, o których marzymy, tak jak nie jest nam potrzebny dodruk pieniędzy, byśmy się mogli cieszyć z tego, że więcej zarabiamy.

Komentarze
Zapachniało spóźnieniem
Komentarze
Powrót do równowagi
Komentarze
Intensywny tydzień
Komentarze
Argumentów coraz mniej
Komentarze
Bez paniki
Komentarze
Zjawisko domykania luki