Przez dużą część sesji inwestorzy w Europie solidarnie podzielali wątpliwości co do dalszego rozwoju sytuacji na rynkach akcji. W przypadku większości spółek kursy ulegały relatywnie niewielkim zmianom, ewentualnie w różnych kierunkach w ramach sektora. Efekt był widoczny na indeksach. Na portalach z komentarzami online bardzo często użyte zostało słowo "nuda", w wielu odmianach. Wyróżniały się jedynie spółki surowcowe. Kolejny rekord cen ropy wzbudza apetyt na akcje z tej branży.
Zmiany wycen, odzwierciedlały niezdecydowanie, a przede wszystkim brak informacji które mogłyby pociągnąć rynki. Te opublikowane wczoraj: o wsparciu przez Bank Anglii brytyjskich instytucji kredytowych, oraz o planie nowej emisji (z praw poboru) przez Royal Bank of Scotland były już wcześniej zdyskontowane. Niewielką presję do sprzedaży wywoływała eskalacja kwot które mogą wchodzić w grę w obydwu przypadkach. Mówi się, że 50 miliardów funtów (w bonach skarbowych) , które BoE ma wyasygnować na "plan ratunkowy" to nie jest kwotą ostateczną - może być większa, jeśli zajdzie potrzeba. Równocześnie komentatorzy w mediach sugerowali, że jeśli skala emisji praw poboru RBS miałaby odzwierciedlać jego potencjalne kłopoty - to zagrożenie musi być bardzo duże. Royal Bank of Scotland oczekuje pozyskać z rynku około 16 miliardów funtów , zarówno przez emisję akcji jak i sprzedając niektóre aktywa.
Rosnące obawy o reakcję Amerykanów na dane z rynku nieruchomości powodowały stopniowe słabnięcie popytu i osuwanie się kursów. Co ciekawe, publikacje ( raczej dobrych) wyników dużych spółek zza Oceanu nie były w stanie zmienić nastawienia do rynku. Słabsze niż oczekiwania okazały się wyniki spółek z "drugiej ligi", zwykle mające niewielki wpływ na ogólny sentyment. Kontrakty na amerykańskie indeksy odzwierciedlały utratę wiary w to, że dane o sprzedaży domów na rynku wtórnym mogą być pocieszające. Jeszcze wczoraj, lepsze niż oczekiwano wyniki czołowych spółek wyraźnie wspierałyby byki. Nie dzisiaj.
Brak zdecydowania cechował również rynek walutowy. Poranne zamieszanie wprowadził Duesseldorfer Hypothekenbank, który w obliczu problemów z płynnością został przejęty (nagle) przez stowarzyszenie banków niemieckich. Biorąc pod uwagę specyfikę i rozczłonkowanie tego rynku u naszych zachodnich sąsiadów , taki krok "większych braci" w stosunku do jednego z uczestników rynku można uznać za naturalny, tym bardziej że posiadają fundusze zarezerwowane właśnie na takie okazje. Traderzy walutowi szybko przeszli z tym do porządku dziennego, ale wyceny poszczególnych banków w Niemczech podążały w różnych kierunkach.
Wsparcie dla tracącego rano euro przyszło ze strony Christiana Noyera - prezesa Banku Francji, członka ECB. Dyskontowano udzielony przez niego wywiad dla telewizji RTL, w którym odciął się od możliwości obniżki stóp zanim Euroland upora się z inflacją. Wręcz zapowiedział użycie wszelkich środków by sprowadzić inflację poniżej celu (2%). Z kolei strajk niemieckich pocztowców zwiększa zagrożenie tzw. "efektem drugiej rundy" - czyli presji płacowej. Takie zestawienie skutecznie zatrzymało spadek wartości euro względem dolara. Po słabych danych zza Oceanu, wzrost wartości wspólnej waluty nabrał tempa. Na moment przebił poziom 1,60 dolara za euro. Tym samym został ustanowiony kolejny rekord potwierdzający trend umacniający wspólną walutę względem dolara.