Zakrawało to na upartą walkę z trendem. Im niżej spadały ceny, tym więcej osób było chętnych do zagrania na zwyżkę.
Oczywiście strona podaży była równie stanowcza, ale podaż ma przynajmniej powody. Co stoi za nieprzejednaną postawą popytu? Założenie, że spadek jest tylko tymczasowy i wkrótce powróci trend wzrostowy? Cóż, sam to zakładam, o czym pisałem w weekendowej analizie, ale założenie to jedno, a postawienie na to gotówki w ciemno – to drugie. O rynku można myśleć różnie. Można rozważać rozmaite scenariusze i przypisywać im różne prawdopodobieństwo. Czym innym jest jednak rozważanie teoretyczne, które ma przygotować gracza, by nie został zaskoczony przez zmiany rynkowe, a czym innym działania na kapitale. W drugim wypadku decyzja musi być poparta zachowaniem samego rynku.
Gdy ceny spadają, nie ma powodu do zakupów. Oczywiście, mówię o graczach indywidualnych, którzy mają możliwość zmiany swojej pozycji w trakcie jednej sesji. Czy zatem po stronie popytu stoją ci, którzy wykorzystują pojawiającą się podaż, by otworzyć duże pozycje, których przy normalnym rynku nie mogliby otworzyć? My pozostajemy przy inwestorach indywidualnych. Oni po popytowej stronie nie powinni wczoraj stać. Nie było powodu. Żadne odbicie nie zasugerowało nawet, że popyt bierze się do pracy. Przez cały dzień rynkiem rządziła podaż. Pojawienie się nowych minimów trendu sprawiało, że gracze średnioterminowi niespecjalnie mieli co robić. Wczoraj także operujący w krótkim terminie nie mieli powodu do działania.
Wprawdzie rynek zatrzymywał się ok. 2600 pkt, co uchodziło za wsparcie, ale samo zatrzymanie nie miało tu nic do rzeczy. Poziomem, którego pokonanie będzie sygnałem końca trendu spadkowego, jest teraz zamknięcie wtorkowej luki, czyli pokonanie poziomu 2700 pkt. Wtedy nastawienie będzie neutralne. Do nastawienia pozytywnego potrzebne będzie pokonanie poniedziałkowego szczytu, inaczej mówiąc – zanegowanie całej ostatniej fali spadków.