Spadek wartości amerykańskich indeksów szybko został odebrany jako potwierdzenie fatalnej renomy września. Wg zestawień historycznych tegoroczny wrzesień zaczyna się najgorzej od wielu lat. W przypadku indeksu S&P500 to podobno najsłabsze pierwsze sesja września od 1957 roku. Taka wiadomość robi wrażenie, choć prawdę mówiąc ma znaczenie tylko symboliczne. Akurat wczoraj skala spadku mogła być znacznie większa. Z tego względu nie ma powodu do narzekania. Mogło przecież być gorzej. Poza tym nie ma sensu kierować się tym, jak zaczyna się dany miesiąc. To i tak nie ma większego znaczenia. Podobnie jak wróżby typu: „jaki pierwszy tydzień, taki cały rok". Wróżenie zostawmy magom. Naszym zadaniem jest reagowanie  na to, co pokazuje rynek.

Rynek pokazuje, że nieśmiało wraca ochota na wzrost cen, czemu pomagają dane. Wczorajsza publikacja wskaźnika ISM dla sektora usług miała prawo wpłynąć na wyceny. Dodajmy do tego, że zmniejsza ona atrakcyjność rynku złota i pojawia się motyw, by przynajmniej zastanowić się nad akcjami. Złoto dziś rano ponownie poddało się silnej przecenie. Ten rynek przestanie być przyjemną przystanią na złe czasy. Uncje złota zaczynają parzyć. Sprawa luzowania ilościowego w USA się oddala. Gospodarka przejawia przynajmniej mieszane oznaki swojej kondycji, co przekłada się na brak zdecydowanie co do możliwości wejścia jej w fazę recesji. Przesłanki za zakupem złota w tej chwili tracą na znaczeniu. A jeśli nie złoto, to co? Skoro gospodarka nie jest w fatalnej formie? Tak, strachem nadal jest Europa i możliwość bankructwa Grecji. Ciekawe, czy to właśnie nie ten strach będzie tym dobijającym aktualny trend spadkowy, bo powoli coraz mniej przemawia za tym, by ten trend miał nadal trwać.