Liczba etatów w sektorze pozarolniczym wzrosła o 120 tys., co odpowiadało oczekiwaniom analityków. Takie tempo nie pozwala jednak na stwierdzenie, że sytuacja na rynku pracy się poprawia. Gdyby wziąć pod uwagę zmiany demograficzne, trzeba byłoby miesięcznego przyrostu liczby etatów o ponad 200 tys., by rzeczywiście nastąpiła poprawa. Tego długo jeszcze nie będzie. Mimo to wczoraj opublikowana stopa bezrobocia okazała się aż o 0,4 pkt proc. niższa od październikowej oraz od poziomu prognoz. Jest wielce wątpliwe, by taka zmiana odpowiadała prawdziwym tendencjom na amerykańskim rynku pracy. Rynek zresztą od dawna mniejszą wagę przywiązuje do tego, co pokazuje stopa bezrobocia. Wprawdzie media się nią emocjonują, ale lepszą miarą zmian na rynku pracy jest liczba etatów. Obie miary pochodzą z dwóch różnych mechanizmów. Ten dotyczący stopy bezrobocia jest mniej dokładny, więc choćby z tego powodu ma ona mniejszą wiarygodność niż zmiana liczby etatów w sektorze pozarolniczym.

Pod względem rynkowym cały tydzień należy uznać za pozytywny. Doszło do pokonania poziomu 2230 pkt, pojawiła się zatem przesłanka, która zmieniła opinię o rynku w krótkim terminie i już nie ma mowy o przewadze podaży. Rynek znalazł się w równowadze. Istnieje możliwość wzrostu cen do poziomu 2340 pkt. Gdyby został on pokonany, a zwyżka byłaby kontynuowana, można byłoby mówić o przewadze popytu w krótkim i średnim terminie. Ewentualny wzrost cen podtrzymywałby sygnalizowane ostatnio podobieństwo bieżących zmian cen do tego, co działo się na początku 2009 roku. Założenie o tym podobieństwie nie miałoby podstaw, gdyby teraz rynek miał spaść wyraźnie niżej. Wspomniane podobieństwo zakłada bowiem, że tydzień temu rozpoczęła się fala zwyżek. Oczywiście nie idziemy ślepo tą ścieżką. Rynek musi potwierdzać, że założenie jest właściwe. Pokonanie poziomu 2230 pkt było pierwszym takim potwierdzeniem. Kolejnym miało być wyjście nad 2340 pkt, a później nad 2450 pkt.