Do tej pory zwiększona produkcja ropy w Stanach Zjednoczonych przekładała się na silny wzrost zapasów surowca, utrzymywanie się blisko 20-dolarowej różnicy pomiędzy gatunkami Brent i WTI oraz bardzo wysokie rentowności spółek rafineryjnych z centralnych stanów. Jednakże w najbliższych kilkunastu miesiącach sytuacja powinna się mocno zmienić oraz zacząć wywierać ogromny wpływ na sytuację na globalnym rynku, a zatem także na cenę baryłki Brent.
Wydobycie w USA w ciągu ostatnich 12 miesięcy wzrosło o blisko 1 mb/d (głównie w Teksasie i Północnej Dakocie). To zaś przełożyło się na silny wzrost zapasów, które po uwzględnieniu czynników sezonowych są na najwyższych poziomach w historii. Rosnące ilości ropy w magazynach zaczynają powoli sprzyjać także mniejszemu importowi. Problemy ze sprzedażą ropy do USA ma Nigeria, która planuje coraz większe ilości swojej bardzo dobrej ropy wysyłać do Europy i Azji. Dalszy spadek importu surowca jest niemal pewny, jednakże powinien on szczególnie mocno przyspieszyć po zwiększeniu mocy przesyłowych ropociągów pomiędzy centralnymi stanami (gdzie znajduje się duża część rosnących szybko zapasów) a Zatoką Meksykańską, wokół której rozmieszone są największe rafinerie.
Czynnikiem, który może amortyzować rosnącą produkcję ropy jest oczywiście silny wzrost popytu na paliwa. Dane z ostatnich tygodni potwierdzają, że gospodarka Stanów Zjednoczonych zaczyna się rozwijać coraz szybciej. Oznaki ożywienia widoczne są również w Chinach, które wspierają wzrost stymulacją fiskalną i monetarną. Bazując na aktualnym konsensusie agencji Bloomberga wzrost popytu w 2013 r. może wynieść nawet 1,1 mb/d (w 2012 r. wyniesie najprawdopodobniej ok. 0,8 mb/d).
Wzrost powinien wynikać przede wszystkim z dalszego wzrostu konsumpcji w krajach BRIC. W krajach OECD nawet pomimo silniejszego wzrostu gospodarczego niż w 2012 r. konsumpcja powinna być stabilna, głównie w wyniku coraz mniejszej ilości konsumowanej ropy na jednostkę PKB.
Wnioski