Przełomu może faktycznie nie było, ale sesja okazała się całkiem zgrabna i wygląda na to, że popyt na poważnie wziął się do obrony pozycji. To, co wydaje się po tym dniu istotne, to obserwacja, że WIG20 zdołał wrócić do okolic 2000 pkt. W poniedziałek powiększał skalę spadku, a we wtorek mieliśmy już bardziej wyraźne odbicie. Kto wie, może ostatnia sesja będzie początkiem większego wzrostu. Jest taka możliwość, ale w tej chwili nie można na poważnie tak zakładać. Skala odbicia jest zbyt mała. Owszem, wzrost cen kilku spółek robi wrażenie, ale właśnie dlatego, że to tylko pojedyncze spółki, a nie zakupy prowadzone ławą, warto zachować ostrożność. Popyt jest selektywny.

Kontrakty na WIG20 od jakiegoś czasu przebywają w przybliżonym przedziale 2000–2200 pkt. Podczas ostatnich dni ceny znajdowały się nieco poniżej, ale nie doszło do zdecydowanego wybicia, które aktywizowało podaż. Zamiast tego mieliśmy do czynienia z bierną podażą. Skutkiem tego wzrost aktywności kupujących szybko przełożył się na wyceny.

Wydarzeniem dnia były publikacje danych makroekonomicznych w USA. Okazało się, że inflacja bazowa mierzona wskaźnikiem CPI zbliża się do 0,2 proc., a równocześnie znów widoczna jest negatywna zmiana produkcji przemysłowej. Pojawił się ciekawy dylemat, bo mamy wzrost dynamiki cen i spadek aktywności przemysłu. I co na Fed?