Dysproporcję widać też po obrotach – wartość handlu spożywczego ma wzrosnąć o nieco ponad 3 proc. Jednak małe sklepy stracą 6,4 proc., a sprzedaż dużych sieci wzrośnie o ponad 5 proc.
– 3 proc. to naturalne, organiczne tempo rozwoju rynku, zatem jeśli rynek ma rosnąć nieznacznie ponad ten poziom, to mamy de facto oznakę nadchodzącego spowolnienia – mówi Maciej Ptaszyński, dyrektor generalny Polskiej Izby Handlu. – Zakaz handlu swoje dokłada, widać to już po danych z 2018 r. – w listopadzie czy październiku obroty małych sklepów rosną dalej 4–5 proc., ale rok wcześniej było to niemal drugie tyle, zatem zmiana jest ogromna – dodaje.
– Konsumentów da się przyzwyczaić do zakazu handlu, ale zmiana taka nie ma sensu ekonomicznego. Małe sklepy cierpią strasznie, obroty niedzielne wyparowały, to, co jest teraz, to 20–30 proc. wcześniejszej sprzedaży w ten dzień – mówi Andrzej Faliński, prezes Forum Dialogu Gospodarczego.
Handlowcy podkreślają, że tych zmian nie widać w danych o sprzedaży detalicznej, które pokazują sytuację firm zatrudniających co najmniej dziewięciu pracowników. Sieci, zwłaszcza dyskontów, zaatakowały nowymi promocjami i przyciągnęły klientów na tyle skutecznie w inne dni tygodnia, że zakaz odczuły mniej niż inne sektory rynku. Oczywiście najmocniej zyskały sklepy na stacjach benzynowych, ale to wciąż niewielka część wydatków na żywność.
W 2019 r. natężenie promocji wzrośnie, Biedronka do tego zapowiada szybsze tempo rozwoju nowych sklepów – ma ich znów powstawać po 100–150 rocznie. Inne duże sieci też zapowiadają nowe placówki.