W ciągu czterech dni w Ministerstwie Rolnictwa odbyły się już dwie organizowane pośpiesznie konferencje prasowe, na których główny lekarz weterynarii i przedstawiciele branży mięsnej zapewniali, że wszystko jest pod kontrolą.
Sytuacja jest poważna, bo te niespełna 10 ton mięsa, które wyjechało z ubojni, trafiło do 14 kolejnych krajów unijnych i miało wstrząsający wpływ na eksport wołowiny. – Mamy informacje od naszych przedsiębiorców, że Słowacja i Czechy już odmówiły zamówień, nie kupują, nie chcą odbierać mięsa z Polski – mówi Wiesław Różański, prezes Unii Producentów i Pracodawców Przemysłu Mięsnego Upemi.
Polska eksportuje ponad 80 proc. produkowanego mięsa i to właśnie eksport decyduje o opłacalności w tym sektorze. Głównym rynkiem zbytu pozostaje Unia Europejska, gdzie w ciągu pierwszych 11 miesięcy 2018 r. trafiło 303 tys. ton wołowiny, czyli 83 proc. całego eksportu, choć polska wołowina jest obecna na ponad 70 rynkach świata. W ostatnich latach dzięki możliwości uboju rytualnego mocno zwiększono sprzedaż do takich krajów jak Turcja czy Izrael.
Jednak jak zauważa Grzegorz Rykaczewski, ekspert rynków rolnych w banku Santantder, polska wołowina znajduje odbiorców, bo jest tańsza od konkurencyjnej, średnio o 11 proc. od średniej ceny w UE, co daje 40 euro na 100 kg tuszy wołowej. – W dłuższym okresie nie spodziewamy się załamania eksportu – mówi Rykaczewski. Jest to efekt struktury produkcji bydła w Polsce, wołowina jest pozyskiwana głównie od bydła wykorzystywanego w produkcji mlecznej. api