Trzeba sobie zadać pytanie, kto jest optymistą. Logicznie rozumując, jeśli ktoś jest optymistą i wierzy, że na akcjach będzie można zarobić, to po prostu ma je w portfelu. Przytoczone wcześniej dane na temat aktywów funduszy akcji wskazują jednak, że grupa posiadaczy akcji jest mało liczna. Inwestorzy detaliczni, którzy odkładają większość oszczędności do banku, nie dość, że akcji nie mają, to jeszcze są bardzo sceptycznie nastawieni do giełdy, głównie dlatego, że przez ostatnie lata byli dosłownie bombardowani negatywnymi informacjami ze sfery polityki oraz geopolityki. Ale to ludzie, którzy akcji nie mają, a nie ci, którzy już zainwestowali, przesądzą o tym, czy na GPW zagości teraz żywiołowa hossa. Zachowania inwestorów w ostatniej fazie rynku byka bywają irracjonalne. Ale faktem jest, że wywołują najbardziej dynamiczne zwyżki na giełdzie. Uważam, że ten etap właśnie się rozpoczyna.
W styczniu do funduszy akcji wpłacono ok. 300 mln zł netto.
To pierwsze nieśmiałe kroki. Nie wiem, czy tym razem zaobserwujemy takie napływy jak w 2013 r., gdy w ciągu miesiąca do funduszy akcji wpłacono 800 mln zł netto, czy takie jak w latach 2005–2007, kiedy w rekordowych kwartałach było to kilka miliardów złotych. Wydaje mi się jednak, że scenariusz kilku miliardów w kwartał jest jak najbardziej możliwy, a i tak będzie mniej optymistyczny niż w przeszłości.
Czemu?
Wartość całkowitych oszczędności Polaków była wtedy dużo mniejsza niż dziś. Udział akcji w oszczędnościach gospodarstw domowych jest teraz najniższy od 2000 r. Jest znacznie więcej przestrzeni do konwersji niż podczas poprzedniej hossy. Już widać, że coś się zaczyna ruszać, choć bardzo powoli. Opowiem o tym anegdotycznie – kiedy zaczynałem pracę na rynku kapitałowym w 2006 r., w rodzinie i wśród znajomych co chwila ktoś mnie wypytywał o akcje, choć z perspektywy czasu wiem, że o giełdzie nie miałem wtedy bladego pojęcia. Od 2008 r. aż do 2016 r. od osób niezwiązanych z rynkiem kapitałowym nie dostałem ani jednego pytania o giełdę. Dosłownie w ostatnich tygodniach to się zmienia i coraz więcej osób wypytuje mnie o polskie akcje, bo „podobno można na nich zarobić". Dlatego właśnie uważam, że powtórka z lat 2005–2007 jest jak najbardziej realna, aczkolwiek jest to scenariusz optymistyczny, a nie bazowy.
Inwestorzy zagraniczni mają u siebie hossę od lat, w USA od ośmiu. Tymczasem Fed może zaraz podnieść stopy procentowe po raz trzeci i tę hossę przerwać, jeżeli nie definitywnie, to przynajmniej na jakiś czas. Może pan sobie wyobrazić, że w USA hossa się kończy, a na GPW trwa w najlepsze?