Hongkong: jak Chiny zarzynają kurę znoszącą złote jaja

Hongkong w ostatnich latach tracił na znaczeniu jako globalne centrum finansowe, a jego giełda pogrążała się w bessie. To w dużym stopniu skutek tego, że decydenci z Pekinu wdrażali politykę mocno uderzającą w autonomię tej metropolii.

Publikacja: 11.03.2024 06:00

Za symbol spadającego znaczenia Hongkongu uznano to, że piosenkarka Taylor Swift nie zdecydowała się

Za symbol spadającego znaczenia Hongkongu uznano to, że piosenkarka Taylor Swift nie zdecydowała się na występ w tym mieście podczas swojej globalnej trasy koncertowe

Foto: DAVID GRAY / AFP

Hongkong był dawniej symbolem oszałamiającego sukcesu. Miejsce będące w połowie XIX w. małą wioską rybacką, stało się najpierw perłą w koronie Imperium Brytyjskiego, a później oknem Chińskiej Republiki Ludowej na świat kapitalistyczny oraz jednym z największych globalnych centrów finansowych. Było miejscem mieszania się cywilizacji oraz kultywowania wszelakiej wolności. W wyniku polityki decydentów z Pekinu straciło już jednak ten wizerunek. Stało się metropolią, w której Chiny kontynentalne coraz mocniej narzucają swoje porządki. Z miasta coraz częściej wyjeżdżają obywatele państw Zachodu, a za symbol spadku jego statusu zostało ostatnio uznane to, że Taylor Swift nie zdecydowała się na występ w Hongkongu w czasie swojej globalnej trasy koncertowej. Podupada też lokalny rynek finansowy i gospodarka. Można więc uznać, że Chińczycy zarzynają kurę, która w przeszłości przynosiła im złote jaja.

Słabnący rynek

Giełda w Hongkongu dawała w ostatnich latach zarobić głównie na spadkach. Hang Seng, jej główny indeks, stracił przez ostatnie 12 miesięcy około 20 proc. Przez ostatnie pięć lat spadł on natomiast o ponad 40 proc. i był w tym okresie najgorszym na świecie głównym indeksem giełdowym. O ile w szczycie z 2021 r. kapitalizacja rynku akcji w Hongkongu sięgała 7,78 bln USD, o tyle w zeszłym tygodniu wynosiła ona już tylko 4,71 bln USD. W lutym Hongkong spadł na piąte miejsce na liście największych rynków akcji. Pod względem kapitalizacji chwilowo wyprzedziły go Indie.

Rynek w Hongkongu nie jest jednak jeszcze całkowicie na dnie. Nadal on stanowi dla wielu inwestorów wygodną bramę do rynku Chin kontynentalnych (czemu służą połączenia tradingowe między giełdą w Hongkongu a parkietami w Szanghaju i w Shenzen). W 2023 r. doszło tam do 70 ofert publicznych, w ramach których zebrano łącznie 46,3 mld dolarów Hongkongu (23,39 mld zł lub 5,92 mld USD). W porównaniu z 2021 r. było ich jednak o 21 proc. mniej, a ich łączna wartość była o 56 proc. mniejsza. KPMG prognozuje, że w 2024 r. giełda w Hongkongu może znów wejść do pierwszej piątki największych rynków IPO. Mają się do tego przyczynić reformy regulacji, mające za zadanie m.in. przyciągnięcie na ten parkiet więcej start-upów technologicznych. Część analityków wskazuje jednak, że rynek ofert publicznych i tak będzie słabszy, niż był jeszcze „w starych dobrych czasach”, czyli przed 2020 r. O kiepskich nastrojach na rynku świadczy choćby to, że akcje wielu spółek wchodzących w zeszłym roku na giełdę, w dniu debiutu jedynie nieznacznie rosły lub spadały.

– Rynek w Hongkongu jest obecnie w bardzo niskim punkcie w porównaniu ze starymi dobrymi czasami z 2020 r. i lat wcześniejszych. Ogólnie nastroje się jeszcze w pełni nie poprawiły. Nie można się więc spodziewać, by rynek ofert publicznych szybko się podniósł lub stał się podobnie silny jak dawniej – Ringo Choi, kierownik do spraw IPO w regionie Azji i Pacyfiku w EY.

Mniej ofert publicznych, a także fuzji i przejęć, skłania międzynarodowe kancelarie prawne do zmniejszenia obecności w Hongkongu. Według doniesień agencji Bloomberga, Deacons, najstarsza kancelaria w tym mieście, zmniejsza swoją przestrzeń biurową o jedno piętro w dzielnicy Central, a DLA Piper zmniejszyła wynajmowaną powierzchnię o 465 mkw. Część zagranicznych specjalistów z różnych firm przenosi się do Singapuru, który zyskuje na atrakcyjności.

– Szczytowa pozycja, jaką Hongkong zajmował w ostatnich dwóch dekadach, jest już przeszłością – ocenia Max Zenglein, główny ekonomista niemieckiego Instytutu Mercatora ds. Studiów Chińskich. Wskazuje on, że w przeszłości Hongkong stanowił wielką bramę dla inwestycji zmierzających do Chin. To się jednak mocno zmieniło. – Fundamenty starego modelu biznesowego Hongkongu są na grząskim gruncie – uważa Zenglein.

Czytaj więcej

Decydenci z Pekinu chcą zwyżki PKB zbliżonej do 5 proc. Uda się?

Mniejsze wpływy

Symbolem zmian zachodzących w Hongkongu jest to, że wkrótce dojdzie tam do pierwszej od ponad 20 lat podwyżki podatków. O ile obecnie wszyscy płacą tam liniowy PIT wynoszący 15 proc., o tyle od kwietnia osoby zarabiające rocznie więcej niż 5 mln dolarów Hongkongu zapłacą stawkę wynoszącą 16 proc. Wyższa stawka obejmie tylko około 12 tys. ludzi, a podwyżka nie będzie dla nich specjalnie dotkliwa, ale to wyraźny sygnał ostrzegawczy. Kondycja finansów publicznych tego specjalnego regionu administracyjnego słabnie. Jego deficyt budżetowy na koniec roku fiskalnego (kończącego się 31 marca) wyniesie prawdopodobnie 101,6 mld dolarów Hongkongu i będzie blisko dwa razy większy niż prognozowano rok temu. W przeszłości do budżetu płynęły szerokim strumieniem przychody ze sprzedaży gruntów publicznych. Popyt na nie jednak spadł, do czego w pewnym stopniu przyczynił się kryzys na rynku nieruchomości w ChRL. Władze sprzedały więc w tym roku fiskalnym mniej niż jedną czwartą gruntów, na które spodziewali się znaleźć kupców.

Wyraźnie osłabła też koniunktura w lokalnym biznesie. Sprzedaż detaliczna była na koniec 2023 r. o około 20 proc. mniejsza niż cztery lata wcześniej. PKB Hongkongu wzrósł co prawda o 3,2 proc., ale średnio prognozowano wcześniej, że zwiększy się o 5 proc. Międzynarodowy Fundusz Walutowy spodziewa się, że w tym roku gospodarka tej metropolii powiększy się o 2,9 proc., a prognozy analityków zebrane przez agencję Bloomberga wahają się od wzrostu o 0,5 proc. (Morgan Stanley) do zwyżki o 3,8 proc. (Moody’s). Przyglądając się tym danym i prognozom, nie dajmy się zwieść ocenom mówiącym, że gospodarka Hongkongu jest „mała” i „pozbawiona znaczenia”. Nominalny PKB tego specjalnego regionu administracyjnego jest większy niż taki wskaźnik dla RPA, Iranu, Rumunii czy Czech. Kondycja tej gospodarki może być też barometrem koniunktury w sąsiednich Chinach kontynentalnych i w globalnym handlu. A przynajmniej była takim wskaźnikiem, gdy Hongkong zachowywał większą autonomię.

W chińskich mediach społecznościowych Hongkong coraz częściej jest nazywany „ruinami centrum finansowego”. Tego typu opinie można jeszcze uznać za sporą przesadę, ale głównie dlatego, że Hongkong zaczął proces utraty znaczenia z bardzo wysokiego poziomu. Przed większą degradacją chroni go to, że wciąż zachowuje on częściową odrębność gospodarczą i prawną od Chin kontynentalnych. Ograniczanie tej odrębności zabija więc jego atrakcyjność dla biznesu.

– Chiny potrzebują Hongkongu, który pozostanie globalnym centrum finansowym. Jednocześnie są jednak zdesperowane, by kontrolować tam sytuację pod względem politycznym i regulacyjnym. Myślę, że ten drugi zestaw celów jest dla nich ważniejszy – uważa Bill Hurst, ekspert ds. rozwoju Chin na Uniwersytecie Cambridge. I ta schizofreniczna polityka dużo Hongkong kosztuje...

Pekin wciąż nie chce odpuścić Jimmy’emu Laiowi

Jimmy Lai był przykładem na to, jak wielki sukces można osiągnąć w Hongkongu własną pracą. Przeszedł ścieżkę kariery od zwykłego robotnika do potentata biznesowego. Miał sieć sklepów odzieżowych działającą w 30 krajach i duży holding medialny. Obecnie ten 76-latek przebywa w więzieniu i jest sądzony w kolejnym procesie. Za „spiskowanie z obcymi siłami” grozi mu nawet dożywocie. W oczach Pekinu główną winą Laia było to, że w latach 1995–2021 wydawał „Apple Daily”, czyli jedyną prodemokratyczną i antykomunistyczną gazetę w Hongkongu.

Lai przez wiele lat był szykanowany. Zamykano jego sklepy w Chinach, blokowano debiut giełdowy jednej z jego spółek, naciskano na reklamodawców, by nie wspierali „Apple Daily”. Wysyłano mu też anonimy z pogróżkami, a jego dom kilkakrotnie obrzucono koktajlami Mołotowa. W końcu, w sierpniu 2020 r., ten potentat biznesowy trafił do aresztu. Dostał dwa wyroki po 14 miesięcy więzienia (które połączono mu w jeden 20-miesięczny wyrok) za udział w „nielegalnych zgromadzeniach”. W grudniu 2021 r. skazano go na kolejne 13 miesięcy odsiadki za udział w czuwaniu przy świecach, upamiętniającym ofiary masakry na pekińskim placu Tiananmen dokonanej przez chińską armię w 1989 r. Pod koniec października dodatkowo skazano go za „oszustwo”. Popełnionym przez niego przestępstwem miało być to, że podnajmował część redakcji „Apple Daily” innej swojej firmie, która obsługiwała sekretariat i zarządzała prywatnym majątkiem Laia. Prokuratura doszukała się w tym złamania warunków umowy najmu, którą redakcja zawarła z instytucją podległą władzom Hongkongu. Obecnie toczy się jego kolejny proces, w którym praktycznie pozbawiono go prawa do obrony. Pojawiły się natomiast doniesienia, że jeden z jego współpracowników był torturowany w Chinach, by wymusić zeznania obciążające Laia. Pekin pokazuje w ten sposób, że nie pozwoli na istnienie opozycji. HK

Gospodarka światowa
USA: Odczyt PKB rozczarował inwestorów
Gospodarka światowa
PKB USA rozczarował w pierwszym kwartale
Gospodarka światowa
Nastroje niemieckich konsumentów nadal się poprawiają
Gospodarka światowa
Tesla chce przyciągnąć klientów nowymi, tańszymi modelami
Gospodarka światowa
Czy złoto będzie drożeć dzięki Chińczykom?
Gospodarka światowa
Czy cena złota dojdzie do 3000 dolarów za uncję?