Rynek wysyła jednoznaczne sygnały. Mówią, że spodziewa się silnego pogorszenia sytuacji gospodarczej w Europie. Euro stało się najsłabsze od 20 lat wobec dolara. Od początku roku straciło już około 10 proc. wobec amerykańskiej waluty, a w zeszłym tygodniu jego kurs spadł poniżej 1,02 USD za 1 euro. – Osiągnięcie przez euro parytetu z dolarem jest już tylko kwestią czasu – twierdzi Neil Jones, szef sprzedaży foreksowej dla inwestorów instytucjonalnych w Mizuho.
Model wypracowany przez agencję Bloomberg wskazuje, na podstawie notowań opcji, że jest obecnie 60 proc. szans na to, że euro osiągnie parytet z dolarem. Z frankiem szwajcarskim już go osiągnęło i osłabło jeszcze bardziej – w zeszłym tygodniu za 1 euro płacono mniej niż 1 franka. Wygląda na to, że inwestorzy spodziewają się, że Europejski Bank Centralny nie będzie taki jastrzębi, jak jeszcze niedawno przewidywali. Na rynku zaczyna zwyciężać przekonanie, że recesja zmusi EBC do wstrzymania się z podwyżkami stóp procentowych na jesieni lub zimą. Rynek przeszedł więc od obaw przed inflacją do strachu przed recesją.
Wyceny strachu
Część inwestorów wyraźnie „poczuła krew” na rynku europejskim. Fundusz hedgingowy Bridgewater Associates, założony przez rynkowego guru Raya Dalio, ujawnił w czerwcu, że zajmuje krótkie pozycje na akcjach europejskich spółek warte 10,5 mld USD. Były one dwa razy większe niż kilka tygodni wcześniej. Wśród spółek, których przeceny spodziewał się Bridgewater, znalazły się m.in.: Banco Santander, BNP Paribas, AXA, Allianz, BASF, francuski koncern energetyczny Total i niderlandzki producent mikroprocesorów ASML Holding. Co prawda paneuropejski indeks giełdowy Stoxx Europe 600 jeszcze oficjalnie nie wszedł w rynek niedźwiedzia, ale niewiele mu do tego brakuje. W bessie jest już jednak na przykład niemiecki DAX, który od szczytu stracił ponad 20 proc.
Analitycy Credit Suisse szacują natomiast, że notowania akcji europejskich banków wyceniają obecnie bardzo skrajny scenariusz przewidujący: 40-proc. spadek zysków spółek, przecenę na rynku nieruchomości sięgającą 40 proc., spadek PKB strefy euro nawet o 10 proc., a także utrzymywanie się stopy bezrobocia powyżej 12 proc. przez trzy lata. To byłoby załamanie, które przyćmiłoby wstrząsy związane z pandemią, kryzys zadłużeniowy w strefie euro i globalny kryzys finansowy z lat 2007–2009. Czyżby więc obawy inwestorów były przesadzone?
Agencja Bloomberg ocenia obecnie prawdopodobieństwo recesji w strefie euro w ciągu nadchodzących 12 miesięcy na 30 proc. Jest ono nieco niższe niż dla USA (33 proc.) i Wielkiej Brytanii (35 proc.), ale znacząco mniejsze niż dla Polski (42,5 proc.). Prognozy wzrostu na 2022 r. zebrane przez Bloomberg wahają się od 2 do 3,2 proc. Najbardziej pesymistyczne projekcje mówią o spadku PKB o 0,6 proc. kw./kw. w II kwartale, o 0,2 proc. w trzecim, o 0,7 proc. w czwartym i o 0,5 proc. w pierwszych trzech miesiącach 2023 r. Tylko trzy instytucje (Berenberg Bank, Barclays i Rabobank) prognozują, że na przełomie lat będą dwa kwartały spadkowe z rzędu, czyli że dojdzie do technicznej recesji w Eurolandzie. Ta recesja powinna być jednak dość płytka. Większość analityków nakreśliła jednak scenariusze, w których strefie euro uda się uniknąć recesji. Skoro więc prognozy ekonomistów nie są szczególnie pesymistyczne, to czego właściwie obawiają się inwestorzy?