Informacja o decyzji General Motors zastała kanclerz Niemiec Angelę Merkel w Waszyngtonie, a przekazał ją osobiście prezes General Motors Fritz Henderson.
Rząd niemiecki był przekonany, że wszystko pójdzie po jego myśli i 55 proc. Opla zostanie sprzedane konsorcjum kanadyjsko-rosyjskiemu Magna/Sbierbank, 35 proc. zatrzyma GM, a pozostałe 10 proc. zostanie przekazane pracownikom jako wynagrodzenie za wkład w restrukturyzację Opla.
Tym wkładem miały być oszczędności warte 265 mln euro rocznie, między innymi rezygnacja z dodatkowych wynagrodzeń za urlopy i premii świątecznych. Rząd w Berlinie, który zaoferował Magnie 4,5 mld euro wsparcia finansowego, a potem zapewniał Komisję Europejską, że pieniądze te wypłaci każdemu, kto będzie restrukturyzować Opla, nagle zaczął domagać się zwrotu 1,5 mld euro kredytu pomostowego, jakiego udzielił europejskiej spółce GM na przetrwanie. – Nie będzie z tym żadnego problemu. GM odda pieniądze, jeśli zostanie o to poproszony – odpowiedziała wczoraj rzeczniczka Opla.
General Motors zapewniał wczoraj, że w najbliższych dniach przedstawi własny plan restrukturyzacji Opla, a zostanie on przeprowadzony kosztem 3 mld euro. To o 1,5 mld mniej, niż szacowały Magna i Sbierbank, i o 200 mln taniej, niż oceniał fundusz RHJ, który odpadł w rywalizacji z Magną.
Pracownicy Opla nie mają wspólnego stanowiska. Niemcy popierają swoje władze i zapowiadają falę strajków. Nie ukrywają, że od dłuższego czasu robili wszystko, aby jak najbardziej ograniczyć wpływy amerykańskie w Oplu. Polacy, Brytyjczycy i większość Hiszpanów odetchnęli z ulgą. Wierzą, że Amerykanie będą podejmować decyzje, kierując się wyliczeniami ekonomicznymi, a nie polityką. Belgowie są niespokojni, bo GM zamierzał już dawno zamknąć fabrykę w Antwerpii, i teraz stanęli przed kolejną niewiadomą.