Sytuacja na GPW zaczyna się zagęszczać. Po dwóch wzrostowych sesjach z początku tygodnia, które były raczej odreagowaniem mocnej przeceny z piątku, w środę i czwartek na naszym parkiecie znów dominował kolor czerwony. Nasz rynek raził słabością i był jednym z najsłabszych na Starym Kontynencie.

Początkowo jeszcze nic nie zwiastowało problemów. Wydawało się, że jesteśmy na dobrej drodze do tego, by powrócić do wzrostów. W pierwszej części notowań WIG20 zyskiwał ponad 0,5 proc. Jak się później okazało, to były tylko miłe złego początki. Kolejne godziny handlu przynosiły presję podaży, która najpierw ograniczyła skalę wzrostów, a później sprowadziła nasz flagowy indeks pod kreskę. Kiedy do gry wszedł jeszcze kapitał amerykański, presja podaży stała się jeszcze większa i na ostatniej prostej trzeba było się pogodzić z tym, że to niedźwiedzie zwyciężą podczas czwartkowej batalii. Ostatecznie WIG20 stracił na wartości 1 proc. O ile rano, oczyma wyobraźni można było snuć scenariusz powrotu powyżej 2900 pkt, tak obecnie trzeba bardziej skoncentrować się na obronie 2800 pkt. Spadki nie ominęły w czwartek także średnich i małych spółek. mWIG40 stracił 0,24 proc., podobnie jak sWIG80.

Korekta spadkowa na GPW zaczyna przybierać coraz bardziej realne kształty. Z drugiej jednak strony już od jakiegoś czasu były oczekiwania dotyczące cofnięcia się indeksów. Trzeba bowiem mieć na uwadze, że zaliczyły one serię bardzo mocnych wzrostów w tym roku, więc zdrowy krok w tył jest jak najbardziej zrozumiały, a nawet potrzebny. Mówiąc krótko: powodów do niepokoju na razie wciąż nie ma.