W ostatnich kwartałach amerykańskie banki zdołały wyraźnie poprawić swoje wyniki. Był to jednak głównie efekt zysków z obrotów instrumentami finansowymi, nie zaś z podstawowej działalności depozytowo-kredytowej. Sytuacja ta zaniepokoiła amerykański nadzór, który zamierza zbadać, czy bilanse największych instytucji są odporne na ewentualną korektę na rynkach finansowych.
[srodtytul]Prewencja jest zbyt trudna[/srodtytul]
Od marcowego dołka indeks S&P 500 zyskał już około 60 proc. Ropa naftowa i złoto podrożały od początku roku o około 30 proc. Coraz częściej daje się słyszeć ostrzeżenia, że ceny tych aktywów zanadto odbiegły od warunków panujących w realnej gospodarce.
Szef Rezerwy Federalnej Ben Bernanke oznajmił jednak w ubiegłym tygodniu, że nie dostrzega „wyraźnej nieadekwatności” obecnych wycen na amerykańskich rynkach finansowych. – Niezwykle trudno jest ocenić, czy ceny aktywów rozmijają się z ich fundamentalnymi wartościami – podkreślił. Wypowiedź odczytano jako sugestię, że Fed nie będzie próbował za pomocą polityki pieniężnej przeciwdziałać tworzeniu się baniek spekulacyjnych.
Bernanke dał zresztą do zrozumienia, że stopy procentowe pozostaną na obecnym, bliskim zera poziomie jeszcze przez długi czas. – Najlepszym podejściem do banków jest wykorzystanie instrumentów regulacyjnych i nadzorczych, aby zapobiec podejmowaniu przez nie nadmiernego ryzyka i upewnić się, że system jest odporny na wypadek pęknięcia bańki na jakimś rynku – wyjaśnił szef banku centralnego USA, który zarazem jest najważniejszą krajową instytucją nadzorczą.