Właśnie w takiej kolejności zagrożenia te wymieniał niedawny raport MFW obniżający przyszłoroczne prognozy wzrostu gospodarczego i wzywający rządy i banki centralne do podjęcia skuteczniejszych kroków podtrzymujących żwawsze ożywienie.

Wśród uczestników waszyngtońskich obrad zapewne nie będzie wątpliwości co do konieczności wspomagania gospodarki decyzjami politycznymi. Ale co do kierunków tych decyzji opinie mogą już być zupełnie sprzeczne.Rozbieżności te będą zapewne najbardziej widoczne w kwestiach kursów walutowych. Amerykański sekretarz skarbu Timothy F. Geithner powiedział w tym tygodniu, że duże gospodarki zaniżające kursy swoich walut przyczyniają się do wzrostu inflacji, tworzenia nadmiernych nadwyżek handlowych i w rezultacie do hamowania tempa wzrostu poprzez ograniczanie krajowego popytu. Ze szczególną zaciętością amerykańska administracja i niektórzy kongresmeni krytykują za to Chiny.

Również MFW wezwał kraje rozwijające się do zezwolenia na większą elastyczność kursów walutowych. Ale na porozumienie w tej sprawie nie ma co liczyć. Przynajmniej teraz, kiedy w samych Stanach tzw. ilościowe łagodzenie polityki pieniężnej skutkuje m.in. osłabianiem dolara, a Japonia czy Szwajcaria interweniują na rynkach walutowych, przeciwdziałając nadmiernej aprecjacji jena i franka.

Kraje BRIC zapowiedziały już zajęcie w Waszyngtonie jednolitego, uzgodnionego stanowiska przeciwko wysiłkom USA zmierzającym do osłabienia lub nawet wyeliminowania mechanizmów pozwalających na kontrolowanie zmian kursowych.