Inicjatywa ta ma ograniczyć napływ kapitału spekulacyjnego i zahamować w ten sposób aprecjację tajlandzkiej waluty, bahta. Ekonomiści nie wierzą jednak w jej powodzenie.
Od początku roku kurs bahta wobec dolara zwyżkował o niemal 11 proc., do najwyższego poziomu od 13 lat. Spośród azjatyckich jednostek płatniczych bardziej umocnił się tylko jen. Interwencje banku centralnego na rynku walutowym nie były w stanie tego procesu zahamować. Tajlandzki minister finansów Korn Chatikavanij przyznał, że to dość „szczęśliwy problem”, wskazuje bowiem na siłę tamtejszej gospodarki – po Indonezji drugiej największej w Azji Południowo-Wschodniej. Ekonomiści prognozują średnio, że w tym roku powiększy się ona o 7,5 proc., najwięcej od 15 lat. Władze w Bangkoku obawiają się jednak, że dalsza aprecjacja waluty uderzy w eksport, który odpowiada za 2/3 PKB Tajlandii.
Podatkiem obłożone zostaną zarówno obligacje skarbowe, jak i emitowane przez państwowe spółki, co w zamierzeniu ograniczy popyt na te papiery. – Większość krajów Azji skłania się ku kontrolowaniu napływu kapitału. Wątpię jednak, aby te działania były skuteczne.
Płynność na rynkach jest tak duża – a będzie jeszcze większa wskutek ilościowego luzowania polityki pieniężnej w Japonii i USA – że fala kapitału nie da się zatrzymać – ocenił Dariusz Kowalczyk, strateg w Credit Agricole. Eksperci wskazują, że od kiedy na początku października Brazylia ogłosiła podwojenie podatku od zysków kapitałowych obcokrajowców do 4 proc., real umocnił się wobec dolara o 1,5 proc. Także próby ograniczenia napływu kapitału przez Indonezję zakończyły się fiaskiem.