Jutro (10 grudnia) pięć agend kończy swoją działalność na tym polu, ale ci parlamentarzyści i ich zwolennicy, którym szczególnie zależy na zdyscyplinowaniu banków, już odgrażają się, że jeśli regulacje nie będą wystarczająco surowe są gotowi do przeforsowania swojego stanowiska.
Uważają oni, że banki ponoszą odpowiedzialność za niedawny kryzys finansowy i trzeba uniemożliwić im podejmowanie ryzykownych przedsięwzięć. Jeśli te środowiska uznają, że reguła Volckera jest zbyt łagodna podejmą działania na rzecz przywrócenia ustawy Glassa-Steagalla z czasów wielkiego kryzysu, która rozdzielała działalność bankową od biznesu inwestycyjnego.
Projekt reguły Volckera z 2011 r. przygotowany na skutek inicjatywy Paula Volckera, byłego szefa Rezerwy Federalnej rozczarował niektórych polityków i organizacje. - Jeśli ludzie nie będą zadowoleni wdrożeniem tej rzeczy podwoją naciski by wrócić do przeszłości i rozejrzeć się za czymś innym - twierdzi Marcus Stanley, dyrektor Americans for Financial Reform skupiającej ponad 250 organizacji dążących do nałożenia surowszych restrykcji na firmy z Wall Street.
Celem reguły Volckera jest zredukowanie niebezpieczeństwa, że banki wystawią na ryzyko federalnie ubezpieczone depozyty, dlatego przewiduje ona zakaz przeprowadzania przez nie transakcji handlowych na własny rachunek. Ustawa Dodda-Franka, której elementem jest reguła Volckera, zakłada jednak pewne wyjątki od tego zakazu w przypadku transakcji zabezpieczających (hedging) i związanych z market-makingiem, czyli podtrzymywaniem rynku.
Tacy potentaci z Wall Street jak Goldman Sachs, JPMorgan Chase, Morgan Stanley i inne instytucje finansowe wytoczyły armaty przeciwko regule Volckera argumentując, że jej zakres jest zbyt szeroki, jest marnie zdefiniowana i może ona doprowadzić do ograniczenia akcji kredytowej oraz zwiększyć koszty dla ich klientów.