Na trzy tygodnie przed końcem roku, wyznaczonym przez unijnych liderów jako ostateczny termin na uzgodnienie konstrukcji europejskiej unii bankowej, wciąż nie ma w tej sprawie porozumienia.
Gdy zamykaliśmy to wydanie „Parkietu", w Brukseli trwało jeszcze poświęcone unii bankowej spotkanie ministrów finansów państw UE. Uczestniczący w rozmowach członek Rady Prezesów EBC Joerg Asmussen jeszcze przed ich rozpoczęciem dał do zrozumienia, że nie spodziewa się, aby zakończyły się jakimiś ustaleniami. To oznacza, że ministrowie spotkają się jeszcze raz albo o losach unii bankowej zdecydują pod koniec przyszłego tygodnia na ostatnim tegorocznym szczycie liderzy państw UE.
Unia na jednej nodze
Na tworzoną w strefie euro, ale otwartą dla innych państw z UE unię bankową złożyć mają się trzy elementy: scentralizowany nadzór nad bankami, mechanizm likwidacyjny dla słabych banków oraz skoordynowany system ubezpieczenia depozytów. Na razie ustalono jedynie konstrukcję pierwszego filara. Nadzorem zajmować się będzie Europejski Bank Centralny, najprawdopodobniej od początku listopada 2014 r.
Przedstawiciele EBC wskazują, że do tego czasu gotowy musi być także mechanizm likwidacyjny. W przeciwnym wypadku nadzór nie będzie wiarygodny. Wobec braku możliwości restrukturyzacji lub uporządkowanej likwidacji niedomagających banków będzie się obawiał ujawniania ich problemów.
Kto zapłaci rachunek?
Rozmowy ministrów finansów dotyczyły tego, kto ma podejmować decyzję, że dany bank wymaga restrukturyzacji lub likwidacji, oraz kto ma za to płacić. Berlin sprzeciwia się nadmiernej centralizacji procesu decyzyjnego, obawiając się, że doprowadziłoby to do zbyt hojnego przyznawania bankom pomocy. Z podobnych względów nie chciał też się zgodzić na utworzenie paneuropejskiego funduszu likwidacyjnego, który pokrywałby koszty zamykanych banków.