Chodzi o ewentualne podniesienie celów w zakresie rozwoju odnawialnych źródeł energii z 27 proc. do 35 proc. do 2030 r. – Przyszłotygodniowe głosowanie nad tym celem OZE ze sporym prawdopodobieństwem może zakończyć się jego podwyższeniem do 35 proc. – twierdzi Aleksandra Gawlikowska-Fyk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Wskazuje na listopadowe stanowisko Komisji ITRE (Przemysłu, Badań Naukowych i Energii) sugerujące właśnie taki poziom. Wtedy wśród argumentów za tym przytaczano dynamicznie spadające koszty, ale też ustalenie celów na podstawie historycznych danych.
Głosowanie w PE nie przesądza sprawy. Bo potem zacznie się trilog z Radą Europy i Komisją Europejską. – Tu może stać się wszystko, bo każda z tych instytucji ma swoje zdanie na ten temat – zauważa Gawlikowska-Fyk. Mniej „zielona" Rada z ministrami energii państw członkowskich pod koniec roku pozostała przy poziomie 27 proc. Z kolei w ostatnich wypowiedziach wiceprzewodniczący KE Maros Sefcovic twierdził, że Unię stać na realizację 30-proc. celu OZE w miksie do 2030 r.
Polska jest wśród krajów stawiających na zmniejszanie emisji nie tylko przez budowanie ekoelektrowni, ale atomu oraz instalacji na zgazowanie węgla. Wśród wypowiedzi przedstawicieli ME pojawiają się zaś te, że OZE w miksie do 2030 r. będzie około 20 proc.
Celem na 2020 r. jest 15 proc. Wielu ekspertów wskazuje, że zabraknie nam nawet 2–3 pkt proc. Wśród krajów z zagrożonym celem OZE są także m.in.: Holandia, Francja i Luksemburg. KE co dwa lata sprawdza postęp w dojściu do deklarowanych poziomów. – Trudno oczekiwać, by ostrzegała Francję, w której strukturze wytwarzania przeważa atom, i dla której KE zaakceptowała w ub.r roku pomoc na rozwój OZE – tłumaczy Gawlikowska-Fyk.