Na światowych giełdach doszło w piątek do odbicia, którego wcześniej czy później można było się spodziewać, po silnej przecenie ze środy i czwartku. WIG20 rósł po południu o 1,5 proc., a nowojorski indeks Nasdaq Composite zyskiwał 2,2 proc. na początku piątkowej sesji. W USA rozpoczął się sezon wyników, który został zainaugurowany przez publikację dobrych raportów kwartalnych banków: JPMorgan Chase, Wells Fargo oraz Citigroup. Nadchodzące dni mogą jednak wciąż być dla inwestorów nerwowe. Powracać będą pytania, jak długo może jeszcze potrwać hossa.
– Jeśli chodzi o konwencjonalne sposoby wyceny, to wskaźniki c/z pokazują, że amerykańskie akcje są bardzo drogie. Wskaźnik wyceny CAPE (c/z w perspektywie historycznej), spopularyzowany przez noblistę Roberta Shillera sugeruje, że akcje z indeksu S&P 500 były wyceniane wyżej niż obecnie tylko w końcówce lat 90., czyli w czasach boomu technologicznego – zauważa Peter Dixon, analityk Commerzbanku.
Steven Mnuchin, amerykański sekretarz skarbu, przekonuje, że w ostatnich dniach mieliśmy do czynienia na rynkach jedynie z naturalną korektą. – Fundamenty wciąż są bardzo silne. Gospodarka USA jest silna. Wyniki amerykańskich spółek są dobre. Postrzegam więc to jako naturalną korektę po tym, gdy notowania na rynkach bardzo wzrosły – uspokajał Mnuchin w rozmowie z CNBC.
Być może rzeczywiście inwestorzy nadmiernie martwią się sytuacją w USA, a powinni uważniej przyglądać się złym sygnałom napływającym z innych gospodarek. Choćby ze strefy euro, w której może dawać coraz mocniej o sobie znać spowolnienie. – Od drugiego kwartału napływają niepokojące dane, jeśli chodzi o PKB i produkcję przemysłową we Francji i Włoszech. Widzimy, że impuls kredytowy tam się zmniejsza, a jest on przecież zwykle jednym z impulsów napędzających wzrost gospodarczy – mówi „Parkietowi" Christopher Dembik, szef działu analiz makroekonomicznych Saxo Banku.