Poniedziałkowe sesje zaczęły się od ostrej wyprzedaży na części azjatyckich giełd. Japoński indeks Nikkei 225 stracił 2,2 proc. a Hang Seng, główny indeks giełdy w Hongkongu, spadł o 1,9 proc. Złoto drożało o około 1 proc. a jego cena dochodziła do 1554 dolarów za uncję, czyli najwyższego poziomu od sześciu lat. Rentowność amerykańskich obligacji dziesięcioletnich spadła do 1,52 proc., czyli najniższego poziomu od trzech lat. Chiński juan stał się natomiast najsłabszy od 11 lat wobec dolara. Za 1 USD płacono w poniedziałek rano 7,14 juana. Sesje w Europie przebiegały już jednak mniej burzliwie. Część indeksów giełdowych ze Starego Kontynentu lekko zyskiwała w ciągu dnia. Amerykański indeks S&P 500 po otwarciu rósł 0,8 proc. po tym, gdy w piątek zamknął się 2,6 proc. na minusie. Tak duża nerwowość na rynkach odwierciedlała informacje napływające z frontu amerykańsko-chińskiej wojny handlowej.
Czas niepewności
– Chiny skontaktowały się wczoraj w nocy z naszymi głównymi ludźmi od handlu i powiedziały im: „wracajmy do stołu negocjacji". Będziemy więc wracać do stołu i myślę, że oni chcą coś zrobić – powiedział w poniedziałek prezydent USA Donald Trump. Jego słowa przyczyniły się do lekkiego uspokojenia na europejskich giełdach. Trochę wcześniej chiński wicepremier Liu He stwierdził, że Chiny chcą rozwiązać konflikt handlowy z USA na drodze spokojnych negocjacji i nie chcą zaostrzać konfliktu. Stephen Mnuchin, amerykański sekretarz skarbu, powiedział natomiast, że jeśli Chiny zgodziłyby się na uczciwe relacje, to USA podpisałyby z nimi umowę handlową „w ciągu sekundy".
Zanim jednak doszło do tej wymiany oświadczeń, inwestorzy przygotowywali się na dalsze zaostrzenie konfliktu. W piątek chiński rząd ogłosił przecież, że nałoży (w dwóch fazach: 1 września i 15 grudnia) 5–10-proc. karne cła na import z USA wart 75 mld USD rocznie. Trump odpowiedział na Twitterze, że wobec tego, od 1 października towary z Chin sprowadzane za 250 mld USD rocznie, oclone 25-proc. stawką, zostaną oclone stawką 30 proc., a 10-proc. karne cła mające być stopniowo nakładane od 1 września na towary sprowadzane za 300 mld USD rocznie zostaną podwyższone do 15 proc. Prezydent wezwał też amerykańskie firmy, by wycofały się z Chin. W niedzielę Trump, podczas szczytu G7 we Francji, przyznał jednak, że „ma wątpliwości", co do dalszego zaostrzania wojny handlowej. Rzeczniczka Białego Domu Stephanie Grisham i prezydencki doradca ekonomiczny Larry Kudlow stwierdzili, że Trump może żałować tego, że nie nałożył większych ceł na produkty z Chin. Te sprzeczne sygnały trzymały inwestorów w niepewności.
– Mówiłem ludziom, że handlowanie derywatami w 2008 r. było czymś szalonym, ale teraz na rynku jest o wiele dziwniej. Wówczas brak płynności przeszkadzał w zajmowaniu pozycji na rynku. Teraz jednak każdy rynek ma swoją dynamikę, a nad tym mamy Trumpa, który potrafi wprowadzić chaos w bardzo kreatywny sposób – twierdzi Max Gokhman, zarządzający z Pacific Life Fund Advisors.