Baryłka ropy Brent staniała w ciągu tygodnia o blisko 6 proc., a w piątek płacono za nią 58 USD. Od 16 września, czyli pierwszej sesji po ataku na wielką saudyjską rafinerię w Abqaiq (ataku, który czasowo wyłączył produkcję będącą odpowiednikiem 5 proc. światowej podaży), ropa WTI staniała o 16 proc., a Brent o 15,5 proc. Od szczytów z kwietnia ich ceny spadły odpowiednio o 20,5 i 21,9 proc. Rynek naftowy jest więc znów w bessie.
Obawy o podaż ropy z Arabii Saudyjskiej przegrały więc w ostatnich tygodniach z niepokojem dotyczącym globalnego popytu na ten surowiec. Kolejne kiepskie dane z przemysłu z USA i Europy ożywiły obawy przed globalną recesją oraz zmniejszeniem popytu na ropę. USA wstrzymały się z militarnym odwetem przeciwko Iranowi, a saudyjski minister ds. ropy naftowej książę Abdulaziz bin Salman poinformował w czwartek, że jego kraj w pełni przywrócił produkcję ropy sprzed ataku na rafinerię w Abqaiq. Stało się to szybciej niż oczekiwano, a saudyjska produkcja sięgnęła 9,9 mln baryłek dziennie. Przed atakiem na rafinerię wynosiła 9,8 mln baryłek dziennie. To dane podobne do niezależnych wyliczeń firmy Genspace (oceniającej produkcję ropy na podstawie monitoringu satelitarnego), według której sięgnęła ona na początku tygodnia 10 mln baryłek dziennie.
– Jak na razie sytuacja zarówno po stronie podaży, jak i popytu w żaden sposób nie wspiera cen ropy i nie może być szczęśliwego zakończenia dla „byczych" zleceń – twierdzi Stephen Brennock, analityk z firmy PVM.
Ostatnie prognozy Międzynarodowej Agencji Energetycznej (IEA) mówią o tym, że rynek wraca do sporej nadwyżki surowca i że to wywołuje presję na ceny. Według przewidywań IEA na początku 2020 r. podaż ropy naftowej będzie wyższa od popytu o 1,4 mln baryłek dziennie. HK