Jeśliby szukać największego zaskoczenia w sferze makroekonomicznej w Polsce w 2025 r., to zapewne byłaby nim skala dezinflacji. Wskaźnik inflacji spadł do 2,5 proc. r/r w listopadzie, a więc idealnie do punktowego celu inflacyjnego NBP. Pomijając pojedyncze odczyty z pierwszej połowy 2024 r., inflacji w celu nie mieliśmy od pół dekady.
W styczniu (gdy inflacja sięgała 5 proc.), średnie prognozy inflacji dla „Rzeczpospolitej” zakładały, że ten rok będziemy kończyć ze wskaźnikiem inflacji powyżej 3,5 proc., a więc górnego poziomu tolerowanych odchyleń wokół celu NBP (2,5 proc. +/- 1 pkt proc). Nawet najwięksi optymiści nie przewidywali, że wskaźnik zejdzie poniżej 3 proc.
W procesie dezinflacji pomogło wiele czynników: m.in. spadki cen ropy naftowej czy gazu ziemnego, czy umocnienie złotego względem dolara. W ostatnich miesiącach w dół zaskakuje też dynamika cen żywności. Zgodnie z danymi GUS, w listopadzie średnio była ona „tylko” o 2,3 proc. droższa niż przed rokiem, co wiązać można zarówno z dobrymi zbiorami w kraju, jak i taniejącymi surowcami rolnymi na globalnych rynkach. Swoje dołożyły też kwestie statystyczne: coroczna rewizja koszyka inflacyjnego GUS odjęła ze wskaźnika około 0,4 pkt proc.
Inflacja bazowa najniższa od sześciu lat
Wreszcie, co równie istotne, silnie wyhamowała w Polsce inflacja bazowa, czyli bez cen żywności i energii. Przyjmuje się, że to lepszy miernik presji popytowej w gospodarce. Ona w listopadzie spadła do 2,7 proc., najniższego poziomu od sześciu lat, o około 1 pkt proc poniżej tego, czego NBP spodziewał się jeszcze w marcowej projekcji. Ba, gdyby obliczyć tzw. inflację superbazową, czyli jeszcze z inflacji bazowej „wyjąć” uwzględnione tam ceny administrowane (np. wywozu śmieci, kanalizacji, zimnej wody itp.), to – zgodnie z szacunkami Santander Bank Polska – była ona w listopadzie na poziomie 2,1 proc. (też najniżej od końcówki 2019 r.).