Jak bolesne dla Polaków może być wychodzenie z nadmiernego deficytu

„Spadek” po poprzedniej procedurze EDP to m.in. podwyższona stawka VAT na poziomie 23 proc. Tym razem może obędzie się bez aż tak drastycznych kroków, ale przyjemnie też nie będzie.

Publikacja: 25.06.2024 06:00

Jak bolesne dla Polaków może być wychodzenie z nadmiernego deficytu

Foto: Bloomberg

Po tym, jak Komisja Europejska uznała w minionym tygodniu za uzasadnione wszczęcie wobec Polski procedury nadmiernego deficytu, eksperci wyliczają, ile to może nas kosztować.

– Wpadnięcie w procedurę nadmiernego deficytu będzie miało dla Polski pewne konsekwencje. W praktyce oznacza to, że Polska zostanie zobowiązana do stopniowego zacieśniania fiskalnego w ciągu najbliższych czterech lub siedmiu lat – analizują ekonomiści Banku Citi Handlowy w poniedziałkowym „Citi Weekly”.

Jak mocno trzeba będzie ograniczyć deficyt

– Nowe unijne ramy fiskalne różnią się od tych obowiązujących poprzednio, szacunki think tanku Bruegel wskazują jednak, że jeśli powrót do odpowiedniego poziomu deficytu wymagany będzie przez cztery lata, to chodzi o dostosowania rzędu 0,8 proc. PKB rocznie – mówi nam Piotr Kalisz, główny ekonomista Citi Handlowego. – Jeśli będzie można iść mniejszymi krokami, a ścieżka zostanie wydłużona do siedmiu lat, to mowa o 0,5 proc. PKB rocznie – zaznacza Kalisz.

W każdym z tych przypadków mowa o sporych kosztach, liczonych w dziesiątkach miliardów złotych. Przy założeniu, że punktem odniesienia jest 2023 r., gdy nasz PKB wynosił ok. 3,4 bln zł, dostosowania mogą sięgać od 17 mld zł do 27 mld zł rocznie odpowiednio dla ścieżki siedmio- i czteroletniej. Za to w 2025 r. wartość PKB ma wynosić już niemal 4 bln zł i konieczna redukcja deficytu może już sięgać 2031 mld zł.

Parkiet

Ciekawe, że krótszy harmonogram wychodzenia z nadmiernego deficytu (przy czym warto tu podkreślić, że chodzi o deficyt strukturalny, czyli oczyszczony z wpływu koniunktury i działań jednorazowych) oznacza ostre i szybkie zaciskania pasa, ale w sumie jest nieco mniej kosztowny. Z punktu widzenia Polski bardziej jednak opłaca się walczyć o siedmioletnią ścieżkę, bo wówczas roczne dostosowania są mniej bolesne.

Z zapowiedzi ministra finansów Andrzeja Domańskiego wynika zresztą, że właśnie o to będziemy się starali. Argumentacją jest podwyższony w Polsce poziom wydatków na szeroko pojętą obronność (zbrojenia i umocnienie szczelności wschodniej granicy), co można uznać za inwestycje wzmacniające bezpieczeństwo Europy.

Bez względu na to, na ile lat Bruksela rozłoży nam proces zaciskania pasa, najważniejsze pytanie brzmi, na czym to będzie polegać. Ministerstwo Finansów podaje, że odpowiedni zarys działań poznamy najwcześniej jesienią, gdy powstanie budżet na 2025 r. (musi on już uwzględniać procedurę nadmiernego deficytu). A szczegółowy program już uzgodniony z Komisją Europejską to raczej kwestia końca listopada.

Czytaj więcej

Deficyt ponad limit. Rząd musi zacząć zaciskać pasa. Czego możemy się spodziewać?

Czeka nas dokręcanie podatkowej śruby

Ekonomiści zaznaczają jednak, że w zasadzie należy spodziewać się działań w dwóch podstawowych obszarach. – Po pierwsze, chodzi o stronę dochodową finansów państwa. Moim zdaniem rząd postawi na trwałą poprawę ściągalności podatków – mówi Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. – Jak wiemy, dotychczasowe domykanie luki VAT nie do końca się udało, bo w 2023 r. wzrosła ona do 15,8 proc. z poniżej 3 proc. dwa lata wcześniej. Teraz musimy przekonać Komisję, że dzięki efektywnemu uszczelnieniu systemu ściągalność podatków wzrośnie na wysokie poziomy niezależnie od stanu koniunktury – mówi Benecki.

A inaczej mówiąc, można spodziewać się w tym obszarze dokręcania śruby dla podatników, choćby w wymiarze kontroli bieżącej działalności firm, prób unikania opodatkowania, ścigania szarej strefy itp.

Drugi obszar to oczywiście strona wydatkowa państwa. – Tu należy spodziewać się zatrzymania tempa wzrostu wydatków, które w ostatnich latach było dosyć spore – mówi Benecki. – Nie musi to koniecznie polegać na głębokich cięciach, zabieraniu ludziom jakichś świadczeń. Ale nowych transferów już być nie powinno, a na pewno nie da się zrealizować w najbliższym czasie bardzo hojnych obietnic wyborczych – dodaje ekonomista.

Czytaj więcej

Gabinet premiera Tuska na razie jest bardziej rozrzutny niż oszczędny

Kto zapłacił za poprzednią procedurę

Polska zostanie objęta procedurą nadmiernego deficytu już po raz drugi. Pierwszy raz stało się to w 2010 r. i było dla Polaków bardzo bolesne. Najbardziej dotkliwym spadkiem jest podwyższona do dziś do 23 proc. stawka VAT (z 22 proc. – miała być to tylko tymczasowa podwyżka). Na fiskalnym zacieśnieniu ucierpieli też pracownicy sfery budżetowej, gdy na wiele lat zamrożono im wynagrodzenia. Podobnie na wiele lat zamrożono progi podatkowe i kwotę wolną od podatku w PIT, w efekcie czego płaciliśmy realnie coraz wyższe daniny.

Pośrednim skutkiem nadmiernego deficytu była praktyczna likwidacja OFE, a także – jak wskazuje część publicystów – wydłużenie wieku emerytalnego przez koalicję PO–PSL (co zostało cofnięte przez rząd PiS). Ciekawe, że wówczas rząd jak źródło dodatkowych dochodów wskazywał przychody z mandatów dla kierowców czy sprzedaży praw do emisji CO2.

To pierwsze nie bardzo wyszło, ale skoro teraz system ETS ma objąć coraz więcej branż, to istnieje prawdopodobieństwo, iż rząd będzie kładł silny nacisk na szybkie wdrażanie unijnych norm klimatycznych.

Bruksela testuje narzędzie dyscyplinujące

Czy obecne wychodzenie z nadmiernego deficytu może być dla Polaków równie bolesne? – Obawiam się, że tak, a może będzie nawet trudniejsze – uważa Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. Jak wylicza, obecny rząd jest pod presją dużych wydatków na obronność, ale też zdrowie, edukację itp. Do tego obiecał naprawić system finansów publicznych, zepsuty przez PiS, co oznacza, że nie powinien stosować różnych wybiegów fałszywie obniżających deficyt, takich jak przekazywanie instytucjom publicznym obligacji skarbowych.

– Po trzecie zaś, o ile kilka lat temu Bruksela mogła jedynie grozić palcem, jeśli ktoś nie redukował swojego deficytu zgodnie z planem, o tyle teraz zyskała „kij do bicia” w postaci potencjalnych ograniczeń w dostępie do unijnych pieniędzy. To jeszcze nie norma, ale już obecnie Komisja testuje taką możliwość na Rumunii – ostrzega Jankowiak.

– Moim zdaniem po zmianie unijnych reguł fiskalnych procedura EDP dla Polski może być łagodniejsza ze względu na specyficzną sytuację, w jakiej się znaleźliśmy – komentuje z kolei Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP. – I ścieżka dostosowań powinna wynosić 0,5 proc. PKB, a nie przykładowo 1 proc. – dodaje.

Bujak przypomina, że poprzednio wychodzenie z nadmiernego deficytu było bardzo bolesne. Ale wówczas trudniejsza była też sytuacja gospodarcza, na globalny kryzys finansowy nałożył się kryzys zadłużenia południowej Europy, wzrost PKB był rachityczny, stopa bezrobocia rosła, a dochody państwa gwałtownie się obniżyły. Teraz jednak trendy gospodarcze są bardziej sprzyjające dla rządu.

Gospodarka krajowa
Stabilny konsument, wiara w inwestycje i nadzieje na spokój w otoczeniu
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka krajowa
S&P widzi ryzyka geopolityczne, obniżył prognozę wzrostu PKB Polski
Gospodarka krajowa
Czego boją się polscy ekonomiści? „Czasu już nie ma”
Gospodarka krajowa
Ludwik Kotecki, członek RPP: Nie wiem, co siedzi w głowie prezesa Glapińskiego
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka krajowa
Kolejni członkowie RPP mówią w sprawie stóp procentowych inaczej niż Glapiński
Gospodarka krajowa
Ireneusz Dąbrowski, RPP: Rząd sam sobie skomplikował sytuację