Ostatnie lata obfitowały w zjawiska sprzeczne z tym, co możemy wyczytać w podręcznikach ekonomii. Jaka jest najważniejsza lekcja, którą odebrał pan w tym czasie? Czego dowiedział się pan o mechanizmach rządzących współczesnymi gospodarkami?
Rzeczywiście, wydaje się, że wiele reguł i modeli, które dawniej się sprawdzały, dzisiaj nie obowiązują. Dotyczy to na przykład efektów zacieśniania polityki pieniężnej. W wielu krajach podwyżki stóp procentowych były bardzo ostre, ale ich wpływ na gospodarki ujawnia się bardzo wolno. Do tego wiarygodność straciły niektóre wskaźniki, z których korzystaliśmy w prognozach. Przypisuję to zmianie wzorców konsumpcji w związku z pandemią. Najpierw wywołała ona eksplozję popytu na towary i załamanie popytu na usługi. Ale szok wygasł i wzorce konsumpcji powoli wracają do normy. Ludzie wciąż pracują więcej w domu, ale wyposażyli się już w dobra trwałego użytku, które są do tego potrzebne. A jednocześnie zaczęli więcej wychodzić, korzystać z usług, które były niedostępne w trakcie pandemii. Dlatego załamanie ankietowych wskaźników koniunktury (PMI, ISM) nie zwiastowało ostatnio recesji jak dawniej. Odzwierciedlało tylko spadek popytu na towary, który był kompensowany popytem na usługi. Okazuje się, że aktywności w sektorze usługowym nie mierzymy równie dobrze jak w przemyśle. Na to, że recesji nie będzie, wskazywać mogła wprawdzie stabilność rynku pracy. Najwyraźniej ludzie tracący pracę w przemyśle znajdowali zatrudnienie gdzie indziej. Ale dane z rynku pracy zaburzały trendy demograficzne i konsekwencje pandemii.
Chodzi o spadek liczby osób aktywnych zawodowo?
Tak. W Europie kontynentalnej tak bardzo tego nie widać, ale w USA i Wielkiej Brytanii spadek wskaźników aktywności zawodowej był wyraźny. W USA, jak się wydaje, część osób postanowiło po prostu przejść wcześniej na emeryturę. W Wielkiej Brytanii opieka zdrowotna nie była w stanie nadążyć za zapotrzebowaniem. Wiele osób ma przewlekłe problemy zdrowotne, które w trakcie pandemii nie były leczone. Niektóre operacje, szczególnie ortopedyczne, były odkładane. I część tych ludzi jest dziś niezdolna do pracy. Służba zdrowia nadrabia zaległości, ale to powolny proces. Brytyjska gospodarka zmaga się więc z dużym niedoborem pracowników, co zwiększa presję na wzrost płac.
Trudno ekonomistów winić za to, że nie wiedzieli, jak zachowa się gospodarka w trakcie i po pandemii, która nie miała precedensu.