Do badań przyjęto, że emeryt powinien mieć ok. 70 proc. pieniędzy, jakimi dysponował, zarabiając. Takie są wytyczne OECD, ale podobną wartość spotyka się też w badaniach opinii publicznej.
Polacy nie wypadają najgorzej. W latach 2011–2051 dla przechodzących na emeryturę rocznie zabraknie (by mieli 70 proc. zarobków) średnio 275,2 mld zł, czyli 68,8 mld euro. Na emeryta to 3,4 tys. euro rocznie. To jeden z niższych wyników. We Francji na pokrycie całej luki emerytalnej trzeba rocznie 379 mld euro, a w Niemczech blisko 470 mld euro. – Tak duże różnice wynikają m.in. z różnic w wysokości zarobków – mówi Maciej Jankowski, prezes Aviva Polska.
Na Zachodzie emeryci dodatkowo oszczędzają, korzystają z hipoteki zwrotnej. W Polsce jest to nadal mało popularne.– Niestety nadal przeważa wiara, że państwo zapewni nam godziwe świadczenia na starość – mówi prof. Marek Góra, współtwórca reformy emerytalnej. Podkreśla, że każda złotówka, jaką dodaje rząd emerytom, odbierana jest pracownikom.
Z badań wynika, że blisko połowa Polaków nie wie lub nie zastanawiała się, jakiej części dochodów będzie potrzebować na starość. Ponadto 19 proc. deklaruje, że po wejściu w wiek emerytalny głównym źródłem utrzymania będzie nadal praca, a nie emerytura. Więcej takich wskazań było tylko we Francji.
Co więc robić? Twórcy reformy uważali, że upowszechni się dodatkowe oszczędzanie m.in. w formie indywidualnych kont emerytalnych i pracowniczych programów emerytalnych. Ale korzysta z tego tylko kilka procent Polaków. – Zniwelowanie luki wymagałoby oszczędzania 4,3 tys. euro rocznie przez 50-latka. Dla osoby 30-letniej tylko 1,7 tys., bo okres oszczędzania będzie dłuższy i na dodatek skorzysta się z procentu składanego – mówi Jankowski.