Pierwszy od 30 lat budżet bez deficytu to twoim zdaniem autentyczny cel rządu na 2020 r. czy przedwyborcza zagrywka? Bo jeśli to drugie, to właściwie nie ma o czym rozmawiać...
Trzeba przyznać, że w ostatnich latach rządowi udało się mocno poprawić sytuację budżetową pomimo nowych programów socjalnych. Ale wynik zaplanowany na 2020 r. jest jak próba bicia rekordu na dopingu. Tym dopingiem jest 20 mld zł jednorazowych przychodów, które w większości pojawią się w budżecie w przyszłym roku. Ta kwota to równowartość 2/3 tegorocznego deficytu. Jeśli więc rząd naprawdę dąży do zrównoważonego budżetu, to w 2020 r. zrealizuje ten cel tylko przejściowo.
I tylko dzięki zmianie definicji. Zwykle dyskusja na temat stanu finansów publicznych Polski odnosi się do salda sektora finansów publicznych. Tymczasem w 2020 r. SFP będzie wciąż pod kreską, zrównoważony będzie jedynie budżet centralny. Choćby z tego powodu trudno uniknąć wrażenia, że hasło „budżet bez deficytu" ma głównie wymiar propagandowy.
W SFP w 2020 r. rzeczywiście deficyt będzie. W naszej ocenie wyniesie on około 0,5 proc. PKB, a w 2021 r. wzrośnie do 1,5 proc. PKB. To będzie wynikało m.in. z tego, że samorządy ucierpią na obniżkach PIT, a muszą jeszcze ponieść koszty zmian w systemie edukacyjnym, w tym podwyżek płac dla nauczycieli. Samorządy będą więc miały deficyt rzędu 0,4 proc. PKB. Możliwe, że deficyt pojawi się też w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, który może ponieść część kosztów związanych z wypłatą tzw. 13. emerytur. A niektóre z tych jednorazowych dochodów w 2020 r. zaliczają się nie tylko do budżetu centralnego, ale też do SFP. Np. opłata transferowa (od przeniesienia środków z OFE na indywidualne konta emerytalne – red.) jest klasyfikowana jako przesunięcie podatków z przyszłości na 2020 r.
Czy w związku z tym hasło „budżet bez deficytu" jest uzasadnione?