Krajobraz po wyborach jest taki: PiS stracił większość w Senacie, w Sejmie ma tyle samo mandatów co przed czterema laty, ale wydaje się, że opozycja będzie mimo to silniejsza, choćby dlatego, że do Sejmu wróciła Lewica. Sami politycy PiS przyznają, że ta kadencja będzie trudniejsza niż mijająca. Jak w wymiarze gospodarczym może zmienić się polityka rządu?
To nowe rozdanie jest symptomatyczne. Można się zastanawiać, czy fala sukcesów wyborczych PiS została zatrzymana, czy doszło tylko do jednorazowej wpadki. Odpowiedź jest ważna w kontekście polityki gospodarczej. Za kilka miesięcy odbędą się wybory prezydenckie. Być może będzie to skłaniało rząd do pewnej ostrożności w działaniu, wystrzegania się decyzji, które stwarzają ryzyko, że prezydenturę odzyska opozycja.
Wyniki wyborów można interpretować tak, że polityka gospodarcza i społeczna PiS podoba się wyborcom, ale nie chcą jedynowładztwa, podkopywania całego porządku instytucjonalnego. Jeśli ta interpretacja jest celna, to ostrożność rządu przejawiałaby się rezygnacją np. z kontrowersyjnych zmian w sądownictwie, ale w sferze społecznej i gospodarczej mielibyśmy kontynuację.
Wierzę w istnienie czegoś, co James Surowiecki określił kiedyś jako mądrość tłumu. Jednym z wyrazów tej mądrości w Polsce są wyniki wyborów, które skutkują pewną rotacją rządzących obozów politycznych. W 2015 r. też było sporo wyborców, którzy mówili, że nie zagłosują już na PO, ponieważ ta partia już za długo rządzi. Ten sam fenomen może dotykać teraz PiS. Moim zdaniem to może prowadzić do bardziej konserwatywnej polityki gospodarczej. Nie wykluczam, że rząd wycofa się z kontrowersyjnego planu znacznego podwyższania płacy minimalnej.
Bo okazało się, że to nie przysparza PiS popularności?