Im dłużej trwa pandemia koronawirusa, tym kosztowniejsze są jej ekonomiczne skutki. I tym więcej państwo będzie musiało wydawać na wsparcie przedsiębiorstw, by przetrwały kryzys, ale też na pomoc dla tych osób, które z dnia na dzień straciły źródła utrzymania. Kolejne więc wersje tarczy antykryzysowej muszą być coraz bogatsze w realną pomoc materialną.
Blisko limitu 55 proc. PKB
Na jaką pomoc stać polskie państwo, tak by nie przyniosło to jednocześnie kryzysu finansowego i ryzyka bankructwa? – Moim zdaniem już obecnie znajdujemy się blisko limitu bezpieczeństwa – uważa Rafał Banecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego. Szacuje, że państwo będzie musiało pożyczyć ok. 150 mld zł, co przy słabym złotym zbliży nas do granicy dla zadłużenia wynoszącej zgodnie z zapisami i finansach publicznych 55 proc. PKB.
Co gorsza, jak ocenia Benecki, większość z owych 150 mld zł nowych potrzeb pożyczkowych będzie efektem ubytków w dochodach kasy państwa – będzie to ok. 100 mld zł, a tylko ok. 50 mld zł będzie stanowić realizacja pierwszej tarczy antykryzysowej. – Kryzys gospodarczy przełoży się na spadek wpływów z podatków, a także dochodów jednorazowych. Ale w tym samym czasie trzeba finansować wydatki budżetowe, które są w większości sztywne. Taka konstrukcja finansów państwa, czyli ogromny wzrost „wyborczych" transferów społecznych w czasach dobrej koniunktury, które trzeba realizować w trudnych czasach, spowodował, że obecnie przestrzeń do wzrostu koniecznych działań pomocowych jest ograniczona. Teraz trudno przygotować duży impuls dla gospodarki bez efektów ubocznych – ocenia Benecki.
Pomoc dla miliona osób
Rząd powinien więc szybko dokonać przeglądu swoich wydatków – apelują ekonomiści. – Główne uderzenie w finanse publiczne przyjdzie zapewne od strony malejących dochodów budżetowych w najbliższych dwóch–trzech kwartałach – uważa Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC. – Wiele zależy od skali recesji i skali osłabienia złotego. Ale pojawia się ryzyko przekroczenia przez relację długu publicznego do PKB progu ostrożnościowego 55 proc. – analizuje.
– Jedna z możliwości obrony to zawieszenie wypłaty 13. emerytury i wycofanie się z obietnicy wprowadzenia 14. emerytury, a także z zapowiedzi dużego podniesienia płacy minimalnej w latach 2021–2022 – uważa Gomułka.