W ostatnich dniach GUS opublikował sporo zaskakująco dobrych danych dotyczących stanu polskiej gospodarki. Jednocześnie NBP przedstawił prognozy, w świetle których PKB Polski zmaleje w tym roku o 5,4 proc., czyli bardziej, niż oczekiwała większość ekonomistów. Uzasadnieniem tych prognoz jest słaba koniunktura w sektorze usługowym, którego comiesięczne wskaźniki GUS praktycznie nie obejmują. Ostrożność NBP jest uzasadniona?
Spory rozstrzał w prognozach, który obserwujemy wśród analityków, wynika z dużej skali niepewności. Poruszamy się po prostu w nieznanym terenie. Nasze nowe prognozy są nieco bardziej optymistyczne niż te autorstwa NBP, sugerują, że spadek PKB w tym roku sięgnie 4,6 proc. Ale bardzo dobre dane dotyczące np. sprzedaży detalicznej i produkcji przemysłowej, z których można wyczytać, że ożywienie w polskiej gospodarce ma kształt litery V, mogą nas skłonić do rewizji tych prognoz.
Pesymizm analityków NBP to też efekt założenia, że bardzo mocno załamią się inwestycje prywatne, a inwestycje publiczne tego nie skompensują. To rozsądne założenie?
Skala załamania inwestycji prywatnych w prognozach NBP jest rzeczywiście niepokojąco duża. Na pewno jesteśmy w momencie, gdy z powodu ogromnej niepewności firmy wstrzymują się z inwestycjami. Trudno jednak przesądzać, co będzie dalej. Jest to jednak niewątpliwie sytuacja, w której potrzebna jest antycykliczna polityka sektora publicznego. Kibicuję rządowi, aby pakiet stymulacyjny był jak największy. W tym kontekście bardzo cieszą ostatnie wiadomości z Brukseli. Wygląda na to, że do Polski w kolejnych latach napłyną z UE znaczne środki.