Po miesiącu szybkiej deprecjacji, pod koniec marca złoty był najsłabszy od 2009 r. W pewnym momencie za euro było trzeba zapłacić już 4,67 zł. W czwartek kurs ten wrócił do poziomu z początku marca. Mniej więcej na tym samym poziomie był też na początku roku, w który złoty wchodził osłabiony interwencjami NBP na rynku walutowym oraz zapowiedziami prezesa tej instytucji, że w I kwartale 2021 r. możliwe jest dalsze łagodzenie polityki pieniężnej.
Umocnienie złotego w ostatnich dniach na pierwszy rzut oka również łatwo powiązać z polityką pieniężną. W komunikacie po środowym posiedzeniu Rada Polityki Pieniężnej zmieniła bowiem swoją ocenę sytuacji na rynku walutowym. W poprzednich miesiącach wskazywała, że „tempo ożywienia gospodarczego w kraju może być ograniczane przez brak wyraźnego i trwalszego dostosowania kursu złotego do globalnego wstrząsu wywołanego pandemią oraz poluzowania polityki pieniężnej NBP". Odnosiła się do tego, że w 2020 r. złoty nie osłabił się trwale w takim stopniu, jak podczas kryzysu z lat 2008-2009. W kwietniowym komunikacie Rady tego fragmentu już nie było. RPP napisała jedynie, że kurs walutowy jest jednym z czynników, od których zależało będzie tempo ożywienia gospodarczego.
Ta zmiana w komunikacie RPP mogła zostać na rynkach odebrana jako sygnał, że NBP nie życzy już sobie słabszego złotego, co z kolei mogło poskutkować jego umocnieniem.
Zdaniem ekonomistów z banku Pekao, źródła umocnienia złotego są jednak inne. „W środę złoty umocnił się w niemal takiej samej skali jak węgierski forint i korona czeska. Zdecydowany spadek EUR/PLN poniżej 4,60 odbieramy zatem raczej jako wynik działania czynników globalnych, a nie konsekwencja mikroskopijnego jastrzębiego skrętu NBP" – napisali w czwartkowej analizie.
Te czynniki globalne to przede wszystkim poprawa sytuacji epidemicznej w Europie, gdzie w wielu krajach przyspiesza akcja szczepień. Od tego zaś zależało będzie tempo odbicia aktywności ekonomicznej.