W zasadzie tylko na początku środowej sesji można było mieć nadzieję, że nasz rynek w końcu przerwie spadkową serię. Niestety, im dalej w las, tym gorzej wyglądała sytuacja. Po godzinie od rozpoczęcia handlu WIG20 zjechał wyraźniej pod kreskę i jak się okazało, został tam już do końca dnia.

Argumentów do tego, aby zmobilizować kupujących do działania, było jak na lekarstwo. Zdecydowanie więcej mieli ich sprzedający. Naszemu rynkowi nie pomagało przede wszystkim to, co działo się na innych europejskich parkietach. Tam kolor czerwony świecił wyjątkowo mocno. Niemiecki DAX tracił nawet 1,5 proc. Spadki we Francji dochodziły z kolei do 1 proc. W tym kontekście przecenę na GPW, która w przypadku indeksu WIG20 sięgała w ciągu dnia około 0,4 proc., można uznać i tak za wyjątkowo łagodną.

Problemem naszego rynku okazała się natomiast zmienność. Ta utrzymywała się na wyjątkowo niskim poziomie. Indeks 20 największych firm przez większość sesji tkwił praktycznie w martwym punkcie. Z racji pustego kalendarza makroekonomicznego jedyną szansą, że to się zmieni, było wejście do gry inwestorów ze Stanów Zjednoczonych. Również jednak i na Wall Street początek notowań upływał pod znakiem niewielkiej przeceny. Plan, aby nasz rynek wsparł się notowaniami z rynku amerykańskiego, spalił więc na panewce. Ostatecznie WIG20 zakończył notowania spadkiem rzędu 0,5 proc. Po raz kolejny rozczarowała aktywność inwestorów. Obroty na głównym parkiecie z trudem przekroczyły 800 mln zł. ¶