W kilku żołnierskich zdaniach chciałbym przedstawić najczęściej popełniane grzechy. Z premedytacją nie podaję nazw spółek, ale każdy inwestor śledzący wydarzenia na GPW bez trudu może wymienić po co najmniej kilka przypadków grzeszników.
Grzech nr 1 – wątpliwe transakcje z właścicielami
Moim zdaniem to najcięższe przewinienie. Niektórzy właściciele giełdowych spółek, w tym również ci bardzo zamożni, zaczęli traktować je jak prywatny folwark. Najczęściej grzech popełniany jest poprzez sprzedaż giełdowej spółce jakichś aktywów lub innej spółki. Cena? Nieważna. W końcu kupowane aktywa bardzo pasują do strategii spółki giełdowej, a poza tym mają świetlaną przyszłość. W związku z tym można przepłacić, jak za przysłowiowe zboże. Co na to rynek? Może trochę pomarudzi, ale co tam, po roku wszyscy zapomną.
Grzech nr 2 – niewykonalne prognozy przy IPO/SPO
Gdyby zrobić badanie, kiedy spółki najczęściej przedstawiają prognozy swoich wyników finansowych, pewnie wyszłoby, że przy okazji ofert. No trzeba się w końcu inwestorom jakoś przypodobać. I najlepiej, aby wyszło, że sprzedajemy się tanio, niemal półdarmo. Mija kilka miesięcy i... okazuje się, że zmieniły się warunki rynkowe, że coś tam się przesunęło w czasie, że kursy walutowe itd. I co? Klapa. Zamiast prognozowanych wyników są zyski o kilkadziesiąt procent niższe. Albo bardziej eleganckie odwołanie prognozy. Niech inwestorzy się martwią swoją naiwnością!
Grzech nr 3 – wirtualne zyski
Już od pewnego czasu niektórzy analitycy zwracali uwagę, że wyniki co najmniej kilku spółek są mocno wirtualne albo papierowe – jak kto woli. Spółki te przez kwartały, a nawet lata pokazywały całkiem niezłe zyski. Oczywiście na papierze. Tylko jakoś nie zgrywało się to z ich przepływami pieniężnymi. Takie tricki można robić do czasu. Kiedy jednak zadłużenie spuchnie do astronomicznych rozmiarów, zaczyna robić się kłopot. I tak, mimo genialnych zysków w ostatnich latach, niektóre spółki znalazły się na krawędzi bankructwa. Tu muszę niestety dołożyć także bankom. Jedną z przyczyn pokazywania tych wirtualnych zysków jest bowiem chęć wykazania przed kredytodawcami, że spółki przestrzegają kowenantów (typu dług netto do EBITDA). Tylko co to za EBITDA? Banki tego nie widzą, że zyski są papierowe? Nie wierzę.
Nikt z tym nic nie robi
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nikt z grzeszącymi spółkami nic nie robi. Gdy pytam moich kolegów po fachu, dlaczego są tak bierni, odpowiadają, że pracują dla dużej, często międzynarodowej instytucji i nikt tam nie lubi, jak zaczyna się walczyć o swoje. Że mają głosować nogami, jak im się coś nie podoba, tzn. mają sprzedawać akcje spółki-grzesznika.