Teatr w życiu gospodarczym i społecznym trwa w najlepsze i nawet najpoważniejsze tematy są nasycone charakterystycznymi dla niego środkami ekspresji.
Oto we Francji dzieje się coś historycznego. Państwo to jako pierwsze i jedyne jak dotąd na świecie wprowadza właśnie w tych dniach do konstytucji prawo kobiet do „dobrowolnego przerywania ciąży”. Taki bowiem termin funkcjonuje w debacie prowadzonej w tym kraju: „interruption volontaire de grossesse”. Francuzi, znani ze swojego zamiłowania do skrótowców, nazywają to IVG. To co w Polsce polaryzuje społeczeństwo, we Francji stało się nośnikiem integracji. Klasa polityczna poparła zmianę konstytucyjną, mimo że poglądy w tej materii są rzecz jasna różne. Widać to było choćby w tym, że projekt ustawy zmieniającej konstytucję przyjęty w Zgromadzeniu Narodowym mówił o „prawie” do IVG. W bardziej konserwatywnym Senacie uchwalono poprawkę, zgodnie z którą „droit” („prawo”) zostało zastąpione przez „wolność do” („liberté”). Różnica znacząca, bo prawo oznacza, że państwo musi stworzyć warunki do korzystania z tej swobody, podczas gdy „wolność do” nie nakłada na władzę aż takich zobowiązań. Potem deputowani zgodzili się z poprawką Senatu. I nastąpiła faza teatralizacji. Połączone izby zebrały się, by wspólnie przyjąć ustawę zmieniającą konstytucję. I gdzie zebrał się Kongres? Nie gdzie indziej niż w Wersalu, tym już na zawsze symbolu monarchicznej i wielkiej Francji. A jego obrady transmitowano na placu Trocadéro w Paryżu. Prezydent Macron nie uczestniczył w posiedzeniu połączonych izb parlamentu, gdyż zabrania mu tego (sic!) konstytucja. Ale Macron był pierwszym wysokiej rangi politykiem, który zaczął mówić o „konstytucjonalizacji” IVG. Projekt został przyjęty w Wersalu miażdżącą większością głosów, 780 głosów było „za” i tylko 78 „przeciw”. No cóż, tak buduje się kapitał społeczny. Festynem, celebrą, podniosłymi mowami, nazwaniem tego dnia „historycznym”, wykorzystaniem wszystkich głównych symbolów państwowości. Nie zaś głosowaniem po nocy, ukradkiem, wstydliwie. A jak Francuzi to robią, że w tak rozdyskutowanym społeczeństwie budują jedność wokół pewnych zagadnień, to doprawdy nie wiem. Może nieprzypadkowo epoka Oświecenia kojarzy się z Francją.
Fakt, że jest w tym działaniu francuskim aspekt bieżącej polityki. Mówi się bowiem, że obawa przed ultrakonserwatywnym trumpizmem, który, jak wiele na to wskazuje, odniesie kolejny triumf w listopadzie w USA, dodała energii, by wolność wyboru kobiet znalazła się w konstytucji. Tak jakby formowało się poczucie, że świat może zostać zainfekowany ideologią, która w USA doprowadziła do zaostrzenia sposobu patrzenia państwa na aborcję – co nazywane bywa „dyktatem amerykańskiego Sądu Najwyższego”. Mówił o tym Biden w ubiegłotygodniowym orędziu w Kongresie. Ameryka jest i będzie w najbliższych miesiącach sceną największego teatru świata. Czym innym przecież jest starcie Bidena z Trumpem niż gigantycznym widowiskiem? Mniejsza już o to, że u obu panów, a zwłaszcza u jednego z nich, zasoby energetyczne są na wyczerpaniu. Przecież czegoś takiego w walce o prezydenturę jeszcze nie było. Publiczność jest wyczulona na wyjątkowe smaczki. O czempionach wagi superciężkiej w boksie mówiono kiedyś w Stanach: „they never come back”. Aż do czasu, kiedy George Foreman wrócił na ring, by w wieku 45 lat zdobyć ponownie tytuł mistrza utracony 20 lat wcześniej w legendarnej walce z Muhammadem Alim w Kinszasie, okrzykniętej „grzmotem w dżungli” („rumble in the jungle”). Joe Biden spotka się na ringu ponownie z Donaldem Trumpem. To gwarantuje największy spektakl polityczny trzech pierwszych dekad dwudziestego pierwszego wieku. A tym samym najwyższy poziom emocji. Zjawisko odrywające się od tego, co nazywane bywa interesem narodowym, racjonalnie analizowanym.
Także i w naszym świecie inwestycji i finansów takie oderwania są często spotykane. Furorę robią spółki giełdowe kreujące emocje wśród inwestorów. Dzięki temu, że potrafią znakomicie wytwarzać imaginarium wokół swej misji, poszukiwań produktów i usług, swojej wizji przyszłości lub już wywieranego wpływu na codzienne życie. Uderza zarazem różnorodność rynkowych wycen firm należących, wydawałoby się, do jednolitej kategorii. Weźmy dwa indeksy, osiągające w ostatnich miesiącach coraz to nowe, historycznie najwyższe poziomy: amerykański S&P 500 i jego europejski odpowiednik Stoxx 600. Okazuje się, że na 500 spółek pokrywanych przez ten pierwszy, 40 proc. procent zaliczyło spadki kursów od początku roku. W przypadku Stoxxa jest to aż 47 proc. firm. Zaledwie kilka spółek – ASML (SI), Novo Nordisk (odchudzanie się), LVMH (luksus i przyjemność) i SAP (nudy na pudy) – ciągnie ten indeks do góry, odpowiadając za ponad 50 proc. jego wzrostu. Tak donosi gazeta „elEconomista.es”, w wydaniu z 27 lutego.
Hiszpański dziennik obrał za swój podtytuł hasło: „el diario de los que toman decisiones” („dziennik tych, którzy podejmują decyzje”). W świecie steatralizowanym podejmowanie decyzji finansowych staje się sztuką. I bardzo dobrze. Nudno nie będzie.